Trzynastoletnia sierota Alea żyje na ulicach Saratei i by przeżyć ucieka się do kradzieży jedzenia, z której zwykle wychodzi obronną reką. Do czasu... Pewnego dnia zwinięcie mięsa ze straganu rzeźnika Almara zostanie zauważone - właściciel stosika zaczai się na dziewczynkę i na oczach rozbawionej gawiedzi wygna Aleę z miasta, grożąc jej wezwaniem straży. Żegnana wyzwiskami, szyderczym śmiechem i lawiną kamieni dziewczynka ucieknie na wrzosowiska, gdzie znajdzie zagrzebanego w piasku trupa starca. Mimo przerażenia i obrzydzenia Alea ściągnie z jego palca pierścień, z zamiarem sprzedania go komuś dla pięniędzy, za które mogłaby kupić jedzenie, nie przypuszczając, że czyn ten sprawi, iż nic nie będzie już takie jak dawniej...
Nie wiem skąd wzięło się moje przekonanie, że Loevenbruck zaserwuje nam powieść w klimacie celtyckim. Być może spowodowało to użyte w opisie Wydawcy słowo "druid". Albo kraina wykreowana przez autora, niejaka Gaelia za bardzo skojarzyła mi się z Galią. Wychodzi na to, że to po prostu moja wina, iż "Wilczyca i Córka Ziemi" nie spodobała mi się tak jak tego chciałam - prócz wspomnianych już wcześniej druidów, którzy odgrywają co prawda w historii przedstawianej na kartach tejże powieści znaczącą rolę, bardów odwiedzających gaelickie hrabstwa i pewnej gry celtyckiej (fidchell) pozycja ta ma tyle wspólnego z kulturą Celtów co kwasek cytrynowy z cytryną. Ale pal licho ich teraz! Co najgorsze ja w ogóle klimatu tej książki, jej...ducha nie odczułam - w jej pierwszej części go po prostu nie ma! Przedzieranie się przez początkowe 100-120 stron było dla mnie czymś w rodzaju udręki: znudzenie nie chciało mnie opuścić, a irytacja zbierała swe plony, powodując, że (O Zgrozo!) chciałam bezczelnie przerwać lekturę powieści Loevenbrucka - nie podchodziło mi w niej wszystko: nazwa jakoby przerażających stworzeń (o niejakie... gorguny sie rozchodzi) zamiast napięcia i strachu wywoływała tylko chichot, Zło, z którym przyjdzie zmierzyć się bohaterom nie ruszało mnie kompletnie i co więcej wydało mi się takie...wydumane - autor niewątpliwie chciał wpuścić do swej książki powiew grozy i dramatyzmu, jednak przesadził i miast solidnej dawki niepokoju i zaangażowania w przedstawianą historię czytelnik otrzymuje tylko posmak sztuczności - magiczne istoty, które na jej kartach się pojawią tej...magii i uroku nie posiadały, a humor, który zapewne wprowadzać miał pewien krasnolud w ogóle zabawny nie był. W skrócie mówiąc książka wypadała więcej niż słabo dopóki...dopóki z wnętrza Ziemi nie wyleźli Tuathannowie. Ci półdzicy wojownicy (rym niezamierzony) chcą odzyskać zabraną im przez obce wojska Gaelię i rozpoczynają podbój podzielonej na pięć hrabstw krainy-wyspy - ogólnie rzecz biorąc pojawia się w książce jakiś "problem", dochodzi do walk i rozlewu krwi i od razu robi się ciekawiej. :D Dzięki temu wątkowi nawet na przygody Alei zaczęłam patrzeć przychylniejszym okiem i co więcej w jakiś tam sposób jej losami się zainteresowałam. Kilka pomysłów Loevenbrucka autentycznie mnie urzekło i zarazem sprawiło, że jego książki nie mogę zaliczyć to tych absolutnie beznadziejnych.
Dzięki Bogu w "Wilczycy i Córce Ziemi" autor zastosował narrację trzecioosobową i to chyba najlepsze co mógł zrobić. Wskutek tegoż zabiegu nie śledzimy tylko początkowo mało porywających przygód Alei, ale mamy też wgląd w życie innych, o wiele ciekawszych i barwniejszych postaci - prócz wspomnianych powyżej intrygujących mnie najbardziej Tuathannów poznamy także (między innymi) hrabiego słynnego z dość śmiałych przyjęć, a raczej powiedzmy sobie szczerze imprez, oraz pewnego młodego druida, którego czeka pierwsza, dużej wagi misja. Co ciekawe wszystkie zalety powieści Loevenbrucka, o których piszę lub dopiero wspomnę (pomijając narrację) odnalazłam w drugiej części książki. Części, w której unosi się atmosfera przemijania - czasy magii i przeróżnych bóstw, w tym także bogini przeznaczenia zdają się powoli gasnąć na rzecz chrześcijaństwa, które zakrólowało już w hrabstwie Harcourt. A może wcale tak nie jest? Czy znalezienie przez Aleę zmarłego druida i przejęcie jego pierścienia nie jest częścią planu Mojry? To przypadek? Przeznaczenie? Nie wiadomo. Część druga tejże książki to także o wiele ciekawsza akcja - w niej doszukałam się również uroku i magii. Pomimo tego rozczarowanie pierwszym tomem trylogii Loevenbrucka nie znika - oczekiwałam czegoś lepszego. Co więcej mam z nim prawdziwą zagwozdkę - nie wiem jak go ocenić. ;) A niech takie +3/6 już będzie.