Cassie ma wrażenie, iż jest ostatnim człowiekiem na Ziemi - kryje się w lasach i stara się przetrwać, za towarzysza mając jedynie karabin m16 i pluszowego misia, którego zobowiązała się komuś oddać. Siłę do walki o swoje życie w świecie uśmierconym przez Przybyszy daje jej nadzieja na to, że jej mały braciszek Sam wciąż żyje. Dziewczyna obiecała bowiem chłopcu, iż pewnego dnia go odnajdzie i nie ma zamiaru tego przyrzeczenia złamać...
Zombie cudem uniknął śmierci - nieoczekiwanie wyrwany ze szponów trzeciej fali przez żołnierzy trafia do bazy wojskowej, gdzie dostaje szansę na nowe życie. Od tej chwili młody chłopak poświęci każdy moment swego istnienia na szkolenie i walkę z zarażonymi, w których ciałach gnieżdżą się Przybysze...
Rick Yancey snuje w swej książce przerażającą, przyprawiającą o gęsią skórkę i nie raz, z powodu swej brutalności, dreszcz obrzydzenia oraz okrzyk niedowierzania wizję przyszłości, która mimo pewnej dawki schematyczności i wtórności jest nade wszystko intrygująca i w pewien sposób...oryginalna. Nie zdziwi zapewne nikogo fakt (w tejże książce będący głównym wątkiem), iż planeta Ziemia zostaje zaatakowana przez przybyszów z niezbadanego kosmosu - sytuacja, a raczej katastrofa taka opisana jest w wielu powieściach science-fiction (w takiej "Wojnie Światów" Wellsa chociażby). Nie opadnie nikomu szczęka, gdy dowie się, iż kosmici pozbawili życia niemal całą ludzkość (przykre i okrutne, ale prawdziwe). Ale zadziwić i zastanowić za to może sposób w jaki to zrobili. Ci z powieści Yancey'a wpadli na pomysł z piekła rodem - zesłali na Ziemię swego rodzaju plagi, kataklizmy, które stopniowo ją wyludniały. Cztery fale (jakie nie zdradzę) zebrały krwawy i monstrualny plon - z 7 miliardów ludzi ocalała jedynie garstka, która wciąż walczy o życie. Czy przetrwa ona jednak nadchodzącą piątą? Czym ta fala właściwie jest? Dlaczego Przybysze pojawili się na naszej planecie? Setki tego rodzaju pytań tłuką się boleśnie po głowie czytelnika i nie dają mu spokoju - to właśnie one sprawiają, że nie sposób przerwać lektury tejże powieści dopóki nie przewrócimy jej ostatniej strony. Autorowi nie można, więc pomysłowości i kreatywności odmówić, czego kolejnym przykładem jest chociażby Kraina Czarów, bądź Obóz Przystań - dziwaczne, niepokojące są to koncepcje, ale także niesamowicie fascynujące.
Kreacja postaci także się panu Rickowi udała - bohaterów "Piątej fali" nie sposób nazwać papierowymi i miałkimi, a to już coś. Są oni za to...nieidealni, co urealnia ich w oczach czytelnika i wzbudza jego ciekawość. Każda z przedstawionych na kartach tej powieści osób zmaga się ze swoimi demonami i lękami - nie znajdziemy w książce Yancey'a nieustraszonych superbohaterów, o przepotężnej wytrzymałości fizycznej i psychicznej, lecz normalnych, przeciętnych nastolatków, będących w końcu jeszcze dzieciakami, które odczuwają strach, ból, smutek, zagubienie, przechodzą chwile załamania i słabości - ich świat, normalne życie wraz z przybyciem na Ziemię kosmitów stanęło bowiem do góry nogami, rozpadło się jak domek z kart - niemniej jednak nieustannie walczą. Dzięki narracji pierwszoosobowej wnikamy, w często naturalnie chaotyczne myśli, czterech protagonistów. Gdy zapoznajemy się z historią z punktu widzenia Cassie, czy Zombie mamy wrażenie, że wydarzenia relacjonuje nam koleżanka/kolega. Mówią oni tym "naszym" językiem - prostym, obrazowym i współczesnym, niepozbawionym także mocniejszych, nieco wulgarnych, dobitnych słów - dzięki któremu i nam łatwiej wczuć się w ich trudną sytuację.
Niestety "Piąta fala" prócz zalet posiada także dość sporą wadę - i nie jest to bynajmniej wytykany przez wielu blogerów wątek miłosny. A przynajmniej nie do końca. Owszem, spokojnie mógł sobie go autor odpuścić, gdyż wprowadzając motyw uczucia między pewnymi osobami osiągnął efekt zupełnie odwrotny do zamierzonego (przynajmniej w moim przypadku) - zamiast poruszenia wywołał w czytelniku irytację jego bezsensownością i sztucznością - ale... Ale jednocześnie rozumiem cel tegoż wątku miłosnego - Yancey chciał pokazać, że nawet w czasach wojny, w otoczeniu śmierci i krzywd, miłość może i powinna się rodzić, bo nadaje walce o życie jakiś sens, mobilizuje nas do niej - i jestem w stanie go znieść podczas, gdy z inną rysą na ciekawej fabule nie mogę się pogodzić. A rozchodzi się tutaj Moi Drodzy o to, że niektóre problemy, wypadki można po prostu przewidzieć. Zdecydowanie za szybko rozgryzłam pewną znaczącą kwestię, co może wynikać z mojej nieodkrytej dotąd błyskotliwości (taaaa... :P), bądź ze zwykłej przewidywalności. Ja obstawiam tę drugą opcję i niestety to właśnie ona sprawiła, że mimo chęci nie mogłam czerpać pełnej przyjemności z lektury tej powieści.
Niedociągnięcia te nie są jednak jakieś olbrzymie, oj nie - dobre i ciekawe pomysły pana Yancey'a, pełnokrwiści i naturalni bohaterowie przez niego wykreowani, pędząca w zawrotnym tempie akcja, a także niesamowita i fascynująco niepokojąca aura książki sprawiają, że zdają się one maleć. I dlatego z czystym sumieniem daję "Piątej fali" -5/6 oraz gorąco zachęcam Was do jej przeczytania.
A na koniec utwór, który już nieodłącznie kojarzyć mi się będzie książką Yancey'a: