wtorek, 15 października 2013

Nadchodzi piąta fala...


Cassie ma wrażenie, iż jest ostatnim człowiekiem na Ziemi - kryje się w lasach i stara się przetrwać, za towarzysza mając jedynie karabin m16 i pluszowego misia, którego zobowiązała się komuś oddać. Siłę do walki o swoje życie w świecie uśmierconym przez Przybyszy daje jej nadzieja na to, że jej mały braciszek Sam wciąż żyje. Dziewczyna obiecała bowiem chłopcu, iż pewnego dnia go odnajdzie i nie ma zamiaru tego przyrzeczenia złamać...

Zombie cudem uniknął śmierci - nieoczekiwanie wyrwany ze szponów trzeciej fali przez żołnierzy trafia do bazy wojskowej, gdzie dostaje szansę na nowe życie. Od tej chwili młody chłopak poświęci każdy moment swego istnienia na szkolenie i walkę z zarażonymi, w których ciałach gnieżdżą się Przybysze...

Rick Yancey snuje w swej książce przerażającą, przyprawiającą o gęsią skórkę i nie raz, z powodu swej brutalności, dreszcz obrzydzenia oraz okrzyk niedowierzania wizję przyszłości, która mimo pewnej dawki schematyczności i wtórności jest nade wszystko intrygująca i w pewien sposób...oryginalna. Nie zdziwi zapewne nikogo fakt (w tejże książce będący głównym wątkiem), iż planeta Ziemia zostaje zaatakowana przez przybyszów z niezbadanego kosmosu - sytuacja, a raczej katastrofa taka opisana jest w wielu powieściach science-fiction (w takiej "Wojnie Światów" Wellsa chociażby). Nie opadnie nikomu szczęka, gdy dowie się, iż kosmici pozbawili życia niemal całą ludzkość (przykre i okrutne, ale prawdziwe). Ale zadziwić i zastanowić za to może sposób w jaki to zrobili. Ci z powieści Yancey'a wpadli na pomysł z piekła rodem - zesłali na Ziemię swego rodzaju plagi, kataklizmy, które stopniowo ją wyludniały. Cztery fale (jakie nie zdradzę) zebrały krwawy i monstrualny plon - z 7 miliardów ludzi ocalała jedynie garstka, która wciąż walczy o życie. Czy przetrwa ona jednak nadchodzącą piątą? Czym ta fala właściwie jest? Dlaczego Przybysze pojawili się na naszej planecie? Setki tego rodzaju pytań tłuką się boleśnie po głowie czytelnika i nie dają mu spokoju - to właśnie one sprawiają, że nie sposób przerwać lektury tejże powieści dopóki nie przewrócimy jej ostatniej strony. Autorowi nie można, więc pomysłowości i kreatywności odmówić, czego kolejnym przykładem jest chociażby Kraina Czarów, bądź Obóz Przystań - dziwaczne, niepokojące są to koncepcje, ale także niesamowicie fascynujące.

Kreacja postaci także się panu Rickowi udała - bohaterów "Piątej fali" nie sposób nazwać papierowymi i miałkimi, a to już coś. Są oni za to...nieidealni, co urealnia ich w oczach czytelnika i wzbudza jego ciekawość. Każda z przedstawionych na kartach tej powieści osób zmaga się ze swoimi demonami i lękami - nie znajdziemy w książce Yancey'a nieustraszonych superbohaterów, o przepotężnej wytrzymałości fizycznej i psychicznej, lecz normalnych, przeciętnych nastolatków, będących w końcu jeszcze dzieciakami, które odczuwają strach, ból, smutek, zagubienie, przechodzą chwile załamania i słabości - ich świat, normalne życie wraz z przybyciem na Ziemię kosmitów stanęło bowiem do góry nogami, rozpadło się jak domek z kart - niemniej jednak nieustannie walczą. Dzięki narracji pierwszoosobowej wnikamy, w często naturalnie chaotyczne myśli, czterech protagonistów. Gdy zapoznajemy się z historią z punktu widzenia Cassie, czy Zombie mamy wrażenie, że wydarzenia relacjonuje nam koleżanka/kolega. Mówią oni tym "naszym" językiem - prostym, obrazowym i współczesnym, niepozbawionym także mocniejszych, nieco wulgarnych, dobitnych słów - dzięki któremu i nam łatwiej wczuć się w ich trudną sytuację.

Niestety "Piąta fala" prócz zalet posiada także dość sporą wadę - i nie jest to bynajmniej wytykany przez wielu blogerów wątek miłosny. A przynajmniej nie do końca. Owszem, spokojnie mógł sobie go autor odpuścić, gdyż wprowadzając motyw uczucia między pewnymi osobami osiągnął efekt zupełnie odwrotny do zamierzonego (przynajmniej w moim przypadku) - zamiast poruszenia wywołał w czytelniku irytację jego bezsensownością i sztucznością - ale... Ale jednocześnie rozumiem cel tegoż wątku miłosnego - Yancey chciał pokazać, że nawet w czasach wojny, w otoczeniu śmierci i krzywd, miłość może i powinna się rodzić, bo nadaje walce o życie jakiś sens, mobilizuje nas do niej - i jestem w stanie go znieść podczas, gdy z inną rysą na ciekawej fabule nie mogę się pogodzić. A rozchodzi się tutaj Moi Drodzy o to, że niektóre problemy, wypadki można po prostu przewidzieć. Zdecydowanie za szybko rozgryzłam pewną znaczącą kwestię, co może wynikać z mojej nieodkrytej dotąd błyskotliwości (taaaa... :P), bądź ze zwykłej przewidywalności. Ja obstawiam tę drugą opcję i niestety to właśnie ona sprawiła, że mimo chęci nie mogłam czerpać pełnej przyjemności z lektury tej powieści.

Niedociągnięcia te nie są jednak jakieś olbrzymie, oj nie - dobre i ciekawe pomysły pana Yancey'a, pełnokrwiści i naturalni bohaterowie przez niego wykreowani, pędząca w zawrotnym tempie akcja, a także niesamowita i fascynująco niepokojąca aura książki sprawiają, że zdają się one maleć. I dlatego z czystym sumieniem daję "Piątej fali" -5/6 oraz gorąco zachęcam Was do jej przeczytania.



A na koniec utwór, który już nieodłącznie kojarzyć mi się będzie książką Yancey'a:



wtorek, 8 października 2013

"Musisz trzymać się ścieżki."




Mijają dwa tygodnie od chwili, gdy babcia osiemnastoletniej Scarlet Benoit zniknęła, pozostawiając na blacie kuchennym zakrwawioną chusteczkę z czipem identyfikacyjnym. Biuro śledcze ze względu na brak dowodów na przemoc zamyka sprawę, twierdząc, że Michelle uciekła, bądź popełniła samobójstwo. Dziewczyna postanawia odnaleźć ją na własną rękę przy pomocy przebywającego od niedawna w Rieux Wilka, ulicznego zabijaki, który zdaję się coś wiedzieć o miejscu pobytu jej ukochanej babci...
Tymczasem Cinder, dziewczyna-cyborg skazana na śmierć, ucieka z więzienia w Nowym Pekinie wraz kapitanem Thorne'm. Niegotowa do roli, jaką musi odegrać w przyszłości Unii Ziemskiej udaje się do Europy, gdzie losy jej i Scarlet przetną się w nieoczekiwany sposób...

Sagi Księżycowej autorstwa Marissy Meyer nie sposób zamknąć w jakiekolwiek ramy - ta seria wykracza daleko poza granice jednego gatunku, łącząc w całość kilka zupełnie odmiennych kategorii literackich. I tak odnajdujemy w niej elementy popularnej ostatnimi czasy dystopii, starej, dobrej science-fiction, powieści przygodowej, z której mógłby powstać niezły film akcji i zachwycającej, przypominającej beztroskie czasy dzieciństwa baśni okraszonej szczyptą romansu. Mieszanka wywołująca niestrawność? Skądże! Autorka serwuje nam naprawdę smaczne danie literackie, które dzięki umiejętnie dobranym składnikom takim jak interesująca i dopracowana fabuła, realistyczni protagoniści i urzekający klimat wzbudza apetyt na więcej.

Na kartach drugiego tomu tejże serii przed czytelnikiem występuje cała plejada barwnych i niepowtarzalnych postaci, o których po prostu nie można zapomnieć. Tym razem główna rola przypadła rudowłosej Francuzce o znaczącym imieniu Scarlet, której znakiem rozpoznawczym jest nowocześniejsza wersja pelerynki baśniowego Kapturka - czerwona bluza (z kapturem oczywiście!). Nasza protagonistka to osóbka z charakterem i pazurem - jak lwica walczy o swoje i nie da sobie w kaszę dmuchać, oj nie da! Jest porywcza, impulsywna, momentami lekkomyślna, co nie raz wpędzi ją w kłopoty, ale także odważna i wrażliwa, co dostrzegamy w sposobie w jaki mówi o swojej babci, martwi się o nią i troszczy - kocha ją bowiem całym sercem i jest w stanie dla niej zrobić wszystko. Tak naprawdę wady, które ta dziewczyna posiada, niczego jej postaci nie ujmują, lecz wręcz działają na korzyść - jest dzięki nim naturalna i żywa. Podobnie rzecz ma się z towarzyszem podróży naszej bohaterki, tajemniczym uczestnikiem walk ulicznych, o zielonych i często podbitych oczach. Wilk, bo o nim tutaj mowa, to postać niejednoznaczna i przez to jeszcze bardzie intrygująca - nie do końca wiemy kim tak naprawdę ten facet jest i co ukrywa. Nie od razu też poznamy jego prawdziwą twarz i historię, która niejedną osobę może zaskoczyć. Nowym indywiduum w Sadze Księżycowej jest także niejaki Carswell Thorne tytułujący się dumnie kapitanem, będąc w rzeczywistości dezerterem i...kimś jeszcze. ;) Ten lekko narcystyczny, święcie przekonany, o tym, iż robi oszałamiające wrażenie na kobietach jegomość przypominał mi Julka z disney'owskich "Zaplątanych" i rozkładał mnie na łopatki. Już pierwsza scena z jego udziałem totalnie Nadę rozwaliła (którą musi się z Wami podzielić) - Thorne umilał sobie bowiem smutne chwile w celi, przeglądając na tablecie swoją bazę pikantnych zdjęć różnych pań miast wykorzystać go do ucieczki (pozazdrościć takiej inteligencji ;p), na czym zastała go Cinder, przypadkowo trafiając do jego celi. Co wyniknie ze spotkania tej dwójki? Przygotujcie się na masę przezabawnych i rozbrajających dialogów.

Prócz całkowicie nowych postaci spotkamy się w "Scarlet" także z tymi znanymi z poprzedniej części - zajrzymy do księcia Kaito, który próbuje sprostać roli cesarza i ocalić Wspólnotę Wschodnią przed okrutną, lunarską królową Levaną (trzymam kciuki, żeby mu się udało!) i poobserwujemy dalsze losy wspomnianej już wcześniej Cinder, która ze stłamszonej, cichej dziewczyny staje się pewniejszą siebie, stanowczą i rozsądną młodą kobietą, powolutku akceptującą swoje przeznaczenie. Nie raz spotkałam się na wielu blogach ze stwierdzeniem, iż w porównaniu ze Scarlet wypada ona blado, z czym nie do końca się zgadzam. Owszem, być może główna bohaterka drugiej części tejże sagi jest bardziej wyrazista, zwraca na siebie uwagę, ale to właśnie Cinder jest protagonistką dynamiczną, która potrafi z traumatycznych, ciężkich przeżyć czerpać siłę i dlatego zajmuje w moim sercu miejsce przed Scarlet (tuż za pewnymi dwiema postaciami płci męskiej :D). Tak jest i już!

Akcja pędzi w powieści na łeb, na szyję, nie daje nam ni chwili wytchnienia - co rusz bierzemy udział w jakiejś bitce, strzelaninie, bądź uciekamy przed pościgiem - o nudzie, więc nie ma mowy. Być może dzieje się to wszystko za szybko, za intensywnie, za dynamicznie, ale co z tego! Być może (a nawet na pewno) nie jest to pozycja ambitna, z "górnej półki", co mnie osobiście nie obchodzi. Bo ja z lektury "Scarlet" czerpałam niesamowitą frajdę - od bardzo długiego czasu żadna powieść nie pochłonęła mnie do tego stopnia, bym zapomniała o całym świecie i autentycznie nie mogła się od niej oderwać oraz warczała na każdego, kto tylko próbowałby mnie od czytania odciągnąć, a powieści pani Meyer się to udało. Każde wydarzenie w niej opisane przeżywałam równie mocno, jak bohaterzy - ja nimi i z nimi po prostu byłam - i jednocześnie nieskrępowanie jarałam się każdą, niezwykle subtelną w wykonaniu pani Marissy aluzją do baśni o Czerwonym Kapturku. Dzięki jej książce przeniosłam się bowiem do czasów dziecięcych, chwil, gdy rodzice podsuwali mi do czytania piękne, czarodziejskie opowieści, a ja wierzyłam, że magia gdzieś w otaczającym mnie świecie tkwi. Mocne 6/6.




(źródło)








czwartek, 3 października 2013

Mija rok...



3 października 2012 roku o godzinie 18.04 Książkowy Zawrót Głowy zakwitł w blogosferze. Od tego momentu dzisiejszego dnia mija rok - już 12 miesięcy jestem Tutaj z Wami (no...troszkę nieregularnie...) i (co najważniejsze) Wy jesteście ze mną. Dziękuję Wam za każdy komentarz pod moimi rzadkimi i nieprofesjonalnymi recenzjami, który niesamowicie mobilizuje mnie do pisania o tym, co kocham - o książkach. Dziękuję za każdą, choćby cichutką wizytę na tymże blogu. Dziękuję za czytanie tych moich wypocin. I w końcu dziękuję za to, że jesteście - to znaczy dla mnie wiele. :)

                                       
                                                                                                                                    
                                                                                                                    Nada







P.S. Poprzedni i trwający jeszcze tydzień szkolny był/jest naprawdę zakręcony - i do tego w tym negatywnym sensie. Nauczyciele dostali wścieklizny, ze wszystkich przedmiotów naraz robią sprawdziany i kartkówki, a my- tegoroczni maturzyści- rzygamy nauką. Nie mam więc głowy do pisania o książkach, brakuje mi także czasu by je czytać. Ale (nareszcie!) zbliża się weekend i w końcu znajdę chwilę by coś Wam tutaj skrobnąć - jakiś czas temu przeczytałam powieść, która totalnie mnie zachwyciła. W ogóle mam szczęście w tej kwestii - trafiam na naprawdę dobre książki. Niestety to jedyna rzecz, która mi się w ostatnim czasie udaje...No nic, mówi się trudno i płynie się dalej nie? :)