poniedziałek, 20 października 2014

Co też w Wydawnictwie Dreams piszczy...

Ilość stron: 568
Oprawa: twarda
Autor: Laura Gallego
Tłumaczenie: Karolina Jaszecka
ISBN: 978-83-63579-45-6
Format: 148x215
Nakład: 3 tys.




"Nie istnieją granice dla tych, którzy nie boją się ich przekraczać."
                                                                                                      Mistrz Belban z Vanicji


Mistrzowie Akademii Portali jako jedyni potrafią malować niezwykłe portale służące do podróżowania z miejsca na miejsce i stanowiące wielką sieć komunikacyjną i transportową w państwie Daruzji.

Dzięki stosowaniu się do sztywnych zasad i swojemu doskonałemu wykształceniu malarze portali są prawdziwymi profesjonalistami gwarantującymi najwyższą jakość techniczną wykonywanych przez nich malowideł. Kiedy Tabit, student ostatniego roku akademii, dostaje zlecenie na namalowanie portalu dla pewnego biednego wieśniaka, nawet nie przypuszcza, że z czasem zostanie przez to uwikłany w różne intrygi i odkryje tajemnice, które zagrożą istnieniu akademii.


Najnowsza powieść autorki "Tam gdzie śpiewają drzewa" już od dzisiaj w księgarniach!!!




LAURA GALLEGO, jedna z najpoczytniejszych autorek literatury młodzieżowej, której książki zostały sprzedane w nakładzie ponad miliona egzemplarzy w samej Hiszpanii i przetłumaczone na ponad 10 języków. Urodziła się 11 października 1977 r. w Quart de Poblet (Walencja). W wieku 11 lat postanowiła napisać swoją pierwszą powieść fantasy. Już wtedy wiedziała, że chce zostać pisarką i przez lata wysyłała swoje rękopisy na liczne konkursy literackie. Studiowała filologię hiszpańską, specjalizując się w literaturze. W wieku 21 lat otrzymała Nagrodę Barco de Vapor 1999 za powieść „Finis Mundi”. Była to jej pierwsza nagroda i jednocześnie początek kariery literackiej.W Polsce w 2013 r nakładem Dreams Wydawnictwa ukazała się powieść pt. ”Tam gdzie śpiewają drzewa”, która podbiła serca Polskich czytelników.





Mam świetną wiadomość także dla fanów innej książki wydanej nakładem Wydawnictwa Dreams- wielbicieli powieści "Wszechświaty". Bardzo miło mi Was poinformować, że na tegorocznych Targach Książki w Krakowie, jakie rozpoczną się już za 3 dni gościć będzie ich autor, czyli Leonardo Patrignani. Wszystkie informacje o tym co, kiedy, jak i gdzie znajdziecie na plakacie poniżej. :)



środa, 27 sierpnia 2014

"Zostań."


Świat- a przynajmniej jego maleńki skrawek widoczny z mojego okna- płacze dzisiaj niemal całą dobę. Deszcz dzwoni o rynny i pluszcze sennie, pozbawiając przy tym całe otoczenie barw i życia, wnosząc za to przygnębiający, wręcz depresyjny nastrój. By nie pogrążyć się w szarości i smutku spowodowanym paskudną pogodą za oknem gorączkowo poszukuję jakichkolwiek jasnych stron takiej a nie innej aury. I znajduję. Słota oraz nieprzyjemne zimno panujące na zewnątrz uniemożliwiające wyjście z domu stwarzają wprost idealne warunki dla conajmniej jednej czynności- uzbrojenia się w kubek gorącej herbaty, ciepły koc i dobrą powieść, w celu odbycia podróży literackiej. Ja planowałam spędzić dzisiejszy dzień w XIX- wiecznej Anglii, w towarzystwie bohaterów "Shirley"- to opasłe tomisko spod pióra Charlotte Brontë już dawno powinno być przeze mnie przeczytane i zwrócone do biblioteki- ale...ale pod wpływem dziwacznego, niezrozumiałego impulsu postanowiłam sięgnąć po cieniutką książkę Gayle Forman i poznać historię Mii. Historię, przy której pękło mi serce.

"Jeśli zostanę" to powieść, jaką najchętniej bym przytuliła, pogłaskała po grzbiecie i odłożyła na półkę z pozycjami dla mnie ważnymi, by powrócić do niej za jakiś czas. Niestety nie mogę tego zrobić- książkę Forman udało mi się zdobyć jedynie w formie elektronicznej, co wyklucza wszystkie te sugerujące bibliofilię czynności.  A, że przytulania tableta, czy laptopa nie mam w zwyczaju muszę zaczekać do chwili, aż sprawię sobie własny egzemplarz "Jeśli zostanę", co nastąpi na pewno któregoś, pięknego dnia. Odpalając e-bookową wersję książki Forman, nie spodziewałam się, że aż tak silnie się z opowieścią przez autorkę snutą zwiążę, że tak ją przeżyję. Teraz już wiem, iż nie sposób czytać tej powieści z obojętną twarzą, bez emocji. Historia siedemnastoletniej Mii, która w jednej sekundzie traci dosłownie wszystko i trwa w dziwacznym zawieszeniu pomiędzy życiem a śmiercią, wahając się, czy odejść tak jak jej najbliżsi, jacy zginęli w wypadku samochodowym, czy też pozostać w świecie żywych, w którym nigdy więcej nie spotka swych rodziców i braciszka rozrywa serce. Retrospekcje przedstawiające życie Mii w różnych jego etapach, z jakich w większości składa się książka sprawiają, że lekturze "Jeśli zostanę" towarzyszy ściśnięte gardło i podejrzanie wilgotne oczy. Nie sposób się ich ustrzec, mając świadomość, że wspominane przez bohaterkę piękne chwile nigdy nie powrócą- na zawsze znajdą się w granicach przeszłości. Nie są one jednak jedynie źródłem smutku i przygnębienia czytelnika- to z nich wypływa ciepło i humor jakie przynoszą odbiorcy niespodziewany spokój. Dzięki nim także może on lepiej poznać grono wspaniałych, roztaczających blask życia i realności osób, o jakich wcale nie zamierzam Wam tutaj zbyt wiele pisać- sami musicie poznać zwariowanych rodziców Mii, kochanego Teddy'ego, który tak bardzo chciał być dużym Tedem, po uszy zakochanego w Mii i muzyce Adama, zapaloną fotografkę Kim, czy wierzącą w anioły babcię naszej bohaterki. Opowieść Gayle Forman o różnych odcieniach miłości oraz zarówno jasnych, jak i ciemnych barwach życia czeka na Was Moi Drodzy- chce poruszyć Waszą strunę wrażliwości, zapisać się w pamięci kolejnego czytelnika i przypomnieć, że warto cieszyć się każdą chwilą naszej egzystencji, bo nie wiadomo jak wiele zostało nam ich dane. To właśnie uczyniła ze mną. +5/6

czwartek, 7 sierpnia 2014

"Trzymaj się z dala od moczarów."


Postaci Sherlocka Holmesa raczej nikomu przedstawiać nie trzeba- myślę, że wszyscy znają tegoż genialnego detektywa, choćby ze słyszenia. Mnie samej obiło się co nieco o uszy na temat tejże persony na długo przed przeczytaniem cieniutkiego zbioru opowiadań przedstawiających kilka spraw kryminalnych prowadzonych przez dwójkę przyjaciół zamieszkujących przy Baker Street 221B. Zapoznałam się z nimi w czasach już dzisiaj zamierzchłych, uczniem gimnazjum jeszcze będąc i szczere mówiąc dość szybko ulotniły się z mojej pamięci. Zostały po nich jednak wrażenia kształtem zbliżone do odczuć pozytywnych, bo pamiętam doskonale, iż zapragnęłam mieć wielgachną "Księgę wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa". Jej skróconą nieco wersję udało mi się później zdobyć, ale przeleżała na półce nietknięta, dopóki nie obejrzałam pierwszego sezonu serialu stacji BBC, gdzie w roli obdarzonego piekielnie przenikliwym umysłem detektywa wystąpił Benedict Cumberbatch, a jego wiernego asystenta- doktora Johna Watsona- Martin Freeman. To właśnie ta specyficzna produkcja sprawiła, że z zapałem i entuzjazmem zabrałam się za czytanie "Studium w szkarłacie". Lektura tej noweli okazała się jednak swego rodzaju fiaskiem- nie apsorbowała mnie, nie wciągała, dlatego została przerwana i odłożona na czas bliżej nieokreślony. Obawiając się, że po obejrzeniu wszystkich epizodów "Sherlocka" jego książkowe pierwowzory wypadną blado i nijako postanowiłam obrać inną taktykę- przed odpalaniem odcinka "The Hounds of Baskerville" będącego (dość luźną jak się okazuje) adaptacją "Psa Baskerville'ów" postanowiłam wpierw przeczytać książkę. Uczyniłam to jakiś czas temu i... I przepadłam- z kretesem oraz nieodwracalnie. Ale zacznijmy może od samego poczatku...

Przed Sherlockiem i doktorem Watsonem kolejna zagadka kryminalna- jedna z najciekawszych, a może nawet najtrudniejszych, jakie rozwiązywali. Oto do mieszkania przy Baker Street 221B przybywa wiejski lekarz, niejaki James Mortimer, z prośbą, by nasz detektyw Holmes głębiej przyjrzał się okolicznościom śmierci jego bliskiego przyjaciela, sir Charlesa Baskerville'a, jaka nastąpiła przed trzema miesiącami. Zdaniem doktora nagły zgon właściciela Baskerville Hall mógł być nie do końca naturalny i mieć związek z pewną starą legendą. Głosi ona, że ród Baskerville'ów został przeklęty z powodu przewin i okrucieństwa Hugona Baskerville'a i każdego jego członka czeka tajemnicza oraz niespodziewana śmierć spowodowana przez przerażającą bestię grasującą nocą na wrzosowiskach otaczających rodową siedzibę tej rodziny. Dlaczego taki człowiek jak Mortimer- wykształcony, oczytany, inteligentny lekarz, który z racji wykonywanego przez siebie zawodu powinien być przecież racjonalistą- wierzy w podobne opowieści zapytacie. A no dlatego, iż badając ciało Charlesa Baskerville'a, doktor zauważył obok niego odcisk łapy odpowiem. By nie wzbudzać paniki nie podał tej informacji do prasy, ale wciąż go ta sprawa zastanawia. Czyżby faktycznie w Baskerville Hall panowała jakaś siła nadprzyrodzona? Wraz z Sherlockiem i doktorem Watsonem musicie odkryć to, sięgając po opisywaną przeze mnie nowelkę.

Największym plusem "Psa Baskerville'ów" jest niezaprzeczalnie jego niesamowity klimat tworzony przez miejsce akcji- ponurą i starą rezydencję Baskerville Hall otoczoną przez spowite mgłą wrzosowiska i podstępne moczary. Legenda odczytana Sherlockowi i Watsonowi przez doktora Mortimera w mieszkaniu przy Baker Street budząca w świadomości czytelnika i bohaterów widmo piekielnej bestii- ogara zemsty- potęguje tylko nastrój grozy. Nastrój, przez jaki odbiorca zostaje po prostu wessany w świat książki i jego mroczną, posępną, gęstą od tajemnic i cieni atmosferę. Ale nie należy zapominać, że "Pies Baskerville'ów" mimo cech nastrojowej, gotyckiej historii jest przede wszystkim powieścią detektywistyczną- nowelą kryminalną z genialną i przymyślaną intrygą, fascynującą zagadką, którą czytelnik wraz z Watsonem i Sherlockiem Holmesem usilnie stara się rozgryźć. Próżny trud to jednak Moi Drodzy- dla nas oczywiście, a nie sławetnego dektektywa- jej rozwiązania po prostu nie sposób przewidzieć. Jest ono niezwykle zaskakujące, a przy tym tak wspaniale wytłumaczone, pozbawione tej sztuczności,  naciągania, jakie nie raz odczułam przy lekturze różniastych kryminałów, iż brakuje mi słów- wielkie chapeau bas panie Conan Doyle, chapeau bas! Cieszę się niesamowicie, że dałam szansę tej historii zamkniętej w niewielkiej, bo zaledwie trzystustronicowej książeczce, gdyż jest po prostu kawałkiem dobrej, fascynującej literatury. Dodam jeszcze, że o niebo przewyższa swą serialową adaptację tak bardzo przez wielu ubóstwianą. Ku mojemu zdziwieniu tym razem to "Sherlock" od BBC wypadł w moich oczach nijako- odcinek "The Hounds of Baskerville" obejrzany przeze mnie tuż po lekturze noweli Doyle'a diametralnie różni się od swego książkowego pierwowzoru, przedstawia zupełnie inną- także ciekawą, ale niestety też mniej fascynującą i pozbawioną klimatu- historię. Jest jednakże w tej sytuacji pewien plus- dzięki otchłani różnic pomiędzy powieścią a serialem, przy zapoznawaniu się z jednym i następnie z drugim (w dowolnej kolejności) nie mamy uczucia deja vu- to Wam gwarantuję! W obu przypadkach przeżywamy jednak dwie (odmienne powtórzę raz jeszcze) przygody. Do samej książki jednakże wracając- polecam gorąco i wystawiam mocne 5/6.

czwartek, 17 lipca 2014

MFB TAG: Moja pierwsza książka.

Żródło: www.weheartit.com

Wena niezbędna do napisania jakiejkolwiek recenzji nadal nie daje się złapać- stale wymyka mi się z rąk. Wydaje mi się, że już, JUŻ ją mam, ale to tylko złudzenie- jakieś myśli, refleksje dotyczące pewnej powieści plączą się po mojej głowie, domagają się przyodziania ich w słowa, a ja nie potrafię tego zrobić. Nie dzisiaj. Żeby, więc na mym blogu nie zionęło dłużej przeraźliwą pustką i nudą postanowiłam uczynić coś innego- wziąć w końcu udział w zabawie, do jakiej nominowała mnie Amelia Grey, za co jej serdecznie dziękuję i tym samym wrócić na chwilkę do przeszłości. Przy okazji poćwiczę swą nieco ospałą z powodu burzowo-deszczowej pogody za oknem mózgownicę i pamięć, co ma też swoje plusy. No właśnie, pamięć- to ona dzisiaj będzie musiała się odrobinę wysilić, bowiem tematem tagu, w jakim biorę udział są różnorakie pierwsze książki w moim życiu. Jeśli chcecie dowiedzieć się o nim nieco więcej to zapraszam na bloga jego autorek- klik! A teraz zaczynajmy...

Pierwsza (szkolna jak mniemam) lektura w moim życiu, która przychodzi mi do głowy to "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren. Pochłonęła mnie ta książeczka niesamowicie dobrą dekadę temu i niewykluczone, że także dzisiaj czytałabym ją z równie wielkim uśmiechem na twarzy jak kiedyś. Natomiast pierwszą książka, którą pokochałam  był "Plastusiowy pamiętnik" Marii Kownackiej. W przypadku tej powiastki na pewno można mówić o miłości od pierwszego wejrzenia- małoletnia Nada pokochała ją całym swym serduszkiem i czytała niezliczoną ilość razy, próbując przy tym stworzyć swojego własnego ludzika z plasteliny, jaki zamieszkiwałby jej piórnik. Niestety ten za nic nie chciał ożyć... ;) Nie pamiętam jednakże żadnej książki, którą nazwać bym mogła tą pierwszą jaką znienawidziłam- nie wiem, czy w ogóle jakąkolwiek powieść obdarzyłam aż tak intensywnie negatywnym uczuciem. Najbliżej tego zacnego miana znajduje się chyba "Ever" Alyson Noel, która rozczarowała mnie przeokrutnie- prawdopodobnie nigdy aż tak nie irytowałam się przy lekturze danej powieści jak w przypadku pierwszego tomu serii "Nieśmiertelni".
Problem mam też ze wskazaniem pierwszej książki, którą sobie kupiłam- za chiny ludowe nie mogę sobie przypomnieć na, jaką lekturę wydałam swe pierwsze, ciężko zarobione pieniądze (byli to chyba "Dobrani" Allie Condie, ale głowy nie dam). Pamiętam, jednak pierwszy zakup książki za ciężko uzbierane pieniądze xD- zahipnotyzowała mnie okładka i opis powieści "Tunele" Rodericka Gordona oraz Briana Williamsa i musiałam mieć ją w swoich łapkach. :) Pierwszą książką, którą pożyczyłam był "Kwiat kalafiora" Małgorzaty Musierowicz- co ciekawe nie urzekł mnie on wówczas jakoś szczególnie. Pokochałam go dopiero przy powtórnej jego lekturze. Wówczas rozbudził on ponadto, trwającą do dzisiaj zresztą, miłość do cyklu Jeżycjada. Pierwsza książka, którą sprzedałam znowuż nie istnieje- w ciągu swego dziewiętnastoletniego życia nie potrafiłam zdobyć się na sprzedaż jakiejkolwiek powieści. Nie mam jednak nic przeciwko książkowym wymianom. Nigdy nie zapomnę pierwszej książki, którą zrecenzowałam- była to powieść Kelly Keaton "Z ciemnością jej do twarzy". Napisałam ją na długo przed założeniem swojego bloga, by podzielić się swoimi entuzjastycznymi wrażeniami z lektury z użytkownikami LC. Pierwsza nieskończona książka w moim życiu to natomiast "Pisarz i karawany" Jana Krasnodębskiego- tak wymęczyła i zniesmaczyła mnie ta powieść, iż nie mogłam dotrwać do jej końca. Najmniejszych problemów nie mam natomiast ze wskazaniem pierwszej książki, która doprowadziła mnie do łez, a to dlatego, że powieści, przy jakich płakałam mogę policzyć na palcach (może ze...cztery takie się zdarzyły)- była to "O psie, który jeździł koleją" Romana Pisarskiego. Do dzisiaj pamiętam wydobywający się z mego ściśniętego gardła ryk i słone łzy, jakie polały się w scenie, gdy Lampo został dotkliwie przyciśnięty drzwiami ruszającego autobusu. Podobne emocje, czyli totalne ryczenie i zalewanie się łzami przy książce zdarzyło mi się później tylko raz- w zeszłym roku przy lekturze "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes... Pierwsza książka, której ekranizację obejrzałam to znowuż "Harry Potter i kamień filozoficzny" J.K. Rowling- paradoksalnie to właśnie od filmu zaczęłam swą magiczną przygodę z tą serią, nie przypuszczając, że książkowy pierwowzór i jego kolejne tomy pokocham jeszcze bardziej. Pierwszą serią, którą przeczytałam były natomiast "Opowieści z Narnii" C.S. Lewisa, jakie zajmują honorowe miejsce na w mojej domowej biblioteczce- ten bajeczny cykl był i będzie czytany przeze mnie nie raz i nie dwa. Jeśli chodzi o pierwszą książkę, którą pamiętam z dzieciństwa to do głowy przychodzi mi "Malutka czarownica" Preusslera- fragmenty tej książeczki czytała nam nauczycielka w zerówce, które spodobały mi się tak bardzo, iż marzyłam, o tym, by poznać całość tej historii. Było to możliwie dzięki mojemu kuzynowi, który pewnego dnia podarował mi nowiutki (wówczas) i kolorowy egzemplarz tej powiastki. Pierwszą książką, na której wydanie czekałam (gorączkowo i niecierpliwie) był "Mechaniczny anioł" Cassandy Clare- Dary Anioła go poprzedzające wprost idealnie wpasowały się w mój czytelniczy gust, więc nie mogłam nie sięgnąć po ich prequel. Pierwsza książka, do której świata chciałabym się przenieść to wspomniany już wcześniej "Harry Potter"- nadal czekam na list z Hogwartu, który umożliwiłby mi studiowanie w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Powieść Rowling jest także niezaprzeczalnie pierwszą książką, która sprawiła, że zakochałam się w czytaniu na wieki- to ona rozbudziła moją wyobraźnię, jakiej dzisiaj już nic nie jest w stanie ujarzmić.

Wiem, że wiele z Was brało udział w tymże tagu, dlatego nominuję tylko cztery osoby, u których wspominek na temat tych pierwszych książek nie widziałam. Serdecznie zapraszam do zabawy Patrycję z bloga Magia książek, Little Decoy z Books, only books, Nessie z Kolorowej książki oraz Agnieszkę z In my world of books. Mam nadzieję, że dziewczyny, a także wszyscy chętni do podzielenia się swoimi pierwszymi lekturami, czy to u siebie na blogu, bądź w komentarzu pod tym postem, wezmą udział.

                                                                                                           
                                                                                                                                              Nada





czwartek, 10 lipca 2014

Wakacyjne stosy.

Opuściła mnie wena ostatnio. I energia. I zapał do czytania. Dopadło mnie natomiast paskudne lenistwo, którego usilnie staram się pozbyć. Lenistwo i dołek- dziwaczny, niczym właściwie nieuzasadniony smutek skutkujący między innymi tym, że znoszę do domu kolejne książki, a później nie mam sił i ochoty ich czytać. Powolutku się z niego wygrzebuję- muszę, bo zbyt wiele wspaniałych powieści czeka cichutko i cierpliwie na swój czas, a na moim blogu po raz kolejny pusto się zrobiło. Niebawem jednak to się zmieni- obiecuję! Bo i konkurs jakiś się szykuje (pierwszy w historii mego internetowego zakątka!) i zabawa, do jakiej zostałam nominowana ostatnio i pewne rekomendacje książkowe. Ale najpierw One- moje zdobycze minionych tygodni.


Przed Wami w (niezbyt)równym rządku stoją powieści jakie wypożyczyłam z bibliotek. "Dwie królowe" Philippy Gregory wprost porwałam z bibliotecznej półki- recenzja Gosiarelli (klik!) na temat tejże powieści tak mnie zaciekawiła, że nie mogłam się powstrzymać. Dalej mamy aktualnie pożerane "Wszechświaty" Leonardo Patrignani'ego- przyznać muszę, że jego debiutancka książka jest całkiem, całkiem. ;) "Shirley" Charlotte Bronte, jaką udało mi się dorwać pod koniec czerwca niezwykle cieszy moje oko swymi gabarytami- miałam ją w planach od dawna i w końcu w trwające obecnie wakacje nadrobię haniebną nieznajomość dzieł tejże siostry Bronte, sięgając prócz tej pozycji także po "Dziwne losy Jane Eyre", jakie na swoją kolej czekają stanowczo zbyt długo. "Jutro 2. W pułapce nocy" Johna Marsdena zostało już przeze mnie połknięte- zdecydowanie utrzymuje dobry poziom części pierwszej, jaką odebrałam bardzo pozytywnie- mam nadzieję, że z kolejnymi tomami tego cyklu, które zamierzam dorwać już niebawem będzie tak samo. Od "Dziewczyny, którą kochały pioruny" Jennifer Bosworth nie oczekuję natomiast niczego niezwykłego- liczę po prostu na lekką i pochłaniającą powieść, która skutecznie oderwie mnie od rzeczywistości. "Mansfield Park" Jane Austen znalazła się u mnie przez panią MM- na jej stronie, czy to w Księdze Gości, czy w Kąciku Zagadek Literackich, jaki odwiedzam od czasu do czasu i cichutko siedzę pod regałem, wspominana była tak wiele razy, iż postanowiłam jak najszybciej się z nią zapoznać. "Ostatnią z Dzikich" Trudi Canavan skończyłam czytać wczoraj- lektury drugiego tomu "Ery Pięciorga" nie żałuję, chociaż momentami wymęczyłam się przy niej okrutnie. Druga połowa książki była jednak tak dobra, że ostatnią część tej trylogii- "Głos Bogów"- chciałabym mieć w łapkach już teraz. "Bezwzględnej" i "Bezgrzesznej" Gail Carriger nie mogłam nie zabrać ze sobą do po tak zaskakująco dobrej "Bezzmiennej"- mam nadzieję, że i te tomy "Protektoratu Parasola" przypadną mi do gustu.



W tym stosiku natomiast zebrane zostały moje własne książkowe nabytki. "Mroczny triumf" Robin LaFevers już przeczytany i odłożony na półeczkę z Nadowymi ulubieńcami- drugi tom trylogii "Jego nadobna zabójczyni" skradł me serducho równie mocno, jak "Posępna litość". "Dziesięć płytkich oddechów" K.A. Tucker to mój ostatni zakup- tę powieść sprawiłam sobie z okazji zdania matury urzeczona jej okładką i Waszymi pozytywnymi o niej opiniami. "Siłę trucizny" Marii V. Snyder wygrzebałam znowuż w koszu z przecenionymi książkami- przeczytać ją chciałam od dawna, więc kiedy nadarzyła się okazja nabycia jej za 9.90 zł nie mogłam się powstrzymać. "Dumę i uprzedzenie" Jane Austen czytałam lata temu i podobała mi się tak bardzo, że zapragnęłam mieć jej własny egzemplarz- koniecznie w tym cudnym wydaniu. ;) Zakup tej powieści to efekt promocji na aros.pl, podobnie jak "Zdobywam zamek" Dodie Smith zapowiadający się niezwykle uroczo i klimatycznie- w kwietniu i początkiem czerwca można tam było zakupić książki w cenach -33% (obecnie promocja taka trwa na bonito.pl- koniecznie zaglądnijcie!). "Dotyk" Juss Accardo i "Boy'a 7" Mirjam Mous otrzymałam natomiast od wydawnictwa Dreams- recenzje tych książek mogliście już przeczytać. "Morderstwo w Orient Expressie" Agathy Christie nabyłam znowuż wraz z gazetą Viva- kryminały tej pani czytam w ciemno od momentu poznania genialnego "I nie było już nikogo".

A teraz pytanie wielkiej wagi kierowane do Was Moi Drodzy- za co zabrać się najpierw? :3 Co polecacie szczególnie?

                                                                                                                                   Nada






środa, 2 lipca 2014

"Boy 7"- Mirjam Mous


Budzisz się na całkowitym odludziu- rozległej, pożółkłej łące znajdującej się pośrodku niczego. W pobliżu nie ma żadnych zabudowań- domów, gospodarstw, sklepów- jedynie niekończący się asfalt, za Tobą i przed Tobą, przebiegający przez wymarły krajobraz. Jak się tutaj znalazłeś? Dlaczego? A przede wszystkim kim jesteś? Nie potrafisz odpowiedzieć- nie znasz nawet swego imienia, bo Twoja pamięć z niewiadomych powodów stała się czystą, niezapisaną tablicą. Gorączkowo próbujesz sobie przypomnieć cokolwiek- myślisz, że jakąś wskazówkę, co do swej osoby znajdziesz w plecaku, który masz przy sobie. Jest w nim telefon- ratunek w postaci możliwości zadzwonienia na policję! Nie robisz tego jednak- powstrzymuje Cię wiadomość nagrana na poczcie głosowej. "Cokolwiek się stanie, pod żadnym pozorem nie dzwoń na policję"- to zdanie rozbrzmiewa w otaczającej Cię pustce. A głos, jakim zostało wypowiedziane należy do...Ciebie. Nagle w dali dostrzegasz niewielki punkt, który dopiero po chwili staje się wyraźniejszy i nabiera realnego kształtu- to nadjeżdżający rozgrzaną i opustoszałą szosą samochód. Bez zastanowienia wybiegasz na drogę i machasz rękoma, by zwrócić uwagę kierowcy. Czy znajdziesz pomoc?

Gdy zapoznałam się z opisem fabuły "Boy'a 7" po raz pierwszy, z ciekawości i podekscytowania aż zaświeciły mi się oczy- nie od dzisiaj wiadomo, iż lubuję się w takich mrocznych klimatach, a thriller to gatunek powieści, który prawdopodobnie nie znudzi mi się nigdy. Nic więc dziwnego, że książka Mous wydała mi się napisaną specjalnie dla mnie. I trwałam w tym świętym przekonaniu- przez chwilę. Sam początek powieści holenderskiej pisarki jest po prostu genialny- trzyma czytelnika w objęciach niepokoju i ciągłego napięcia, wywołując dziesiątki gorączkowych pytań w jego głowie. Potrzeba poznania odpowiedzi, która dręczy odbiorcę i samego bohatera książki sprawia, że nie może się on od niej oderwać, wprost umierając z ciekawości. Im dalej w las kolejnych stron powieści, tym gorzej- pomysł pani Mous, jaki wyłania się w całej swej postaci stosunkowo szybko, mimo sporej dawki innowacyjności i niepokojącej realności nie zafascynował mnie wystarczająco. Groza tak skutecznie budowana przez autorkę na starcie "Boy'a 7" zaczęła powoli wygasać, a przy dalszej jego lekturze trzymać mnie poczęło nie zaangażowanie w losy bohatera, ale zwykła i dość umiarkowana dodajmy, ciekawość tego, jak jego losy się skończą.

"Boy 7" to faktycznie thriller, tyle że dla młodzieży. I to tej młodszej właściwie. Ją książka Mous zafascynować może i do tego stopnia, iż czytać powieść tę będzie z wypiekami oraz szokiem wymalowanym na twarzy, wciągnięta po uszy. Dla wymagających czytelników, obytych z gatunkiem, w którym postanowiła tworzyć pani Mirjam fabuła "Boy'a" okaże się po prostu niewystarczająca- tak przynajmniej było w moim przypadku. Nie umniejszam pomysłowi autorki- jest ciekawy i zastanawiający, niepokoi także okrucieństwem i chorymi ambicjami niektórych ludzi na stronach książki ukazanych, jacy drugiego człowieka uważają po prostu za przedmiot- ale ubolewam nad tym, iż mnie nie pochłonął, nie sprawił, iż miałam problem z oderwaniem się od lektury, a tego zawsze oczekuję od tego typu powieści. Oczywiście nie musi być tak z Wami- a nuż kogoś z Was fabuła "Boy'a 7" zafascynuje? Szkoda tylko, że tak nie było ze mną. Gdybym chociaż polubiła bohaterów książki pani Mirjam...- dzięki temu zapewne pozytywniej bym ją odebrała. Tymczasem autorka skupiając się na snutej przez siebie historii, tworzy tylko typy protagonistów, dzieląc je albo na te do szpiku kości złe, albo dobre. W pejzażu ich charakterów pojawia się jedynie czerń i biel, a brakuje szarości, która uczyniłaby ich ciekawszymi i niezapomnianymi. W ten sposób na kartach "Boy'a 7" spotykamy postaci niczym się niewyróżniające, nieskomplikowane- spośród nich wszystkich najlepiej wypada jedynie główny bohater, który stanowi zagadkę nie tylko dla siebie, ale i dla czytelnika.
Rozczarowałam się niestety- być może zbyt wiele od książki pani Mous oczekiwałam. Nastawiałam się na przedni thriller, a dostałam powieść dla młodzieży ze świetnym początkiem, przeciętnym wnętrzem i zastanawiającym zakończeniem, którą zapewne odebrałbym inaczej kilka lat wcześniej. 3/6




Odkrycie tajemnicy utraty pamięci przez Boy'a 7 umożliwiło mi Wydawnictwo Dreams- serdecznie dziękuję!

piątek, 20 czerwca 2014

Popołudniowa herbatka w towarzystwie damy bez duszy...



Spotkania z "Bezduszną", które odbyło się przed tygodniem bodajże nie mogę zaliczyć do tych najbardziej udanych- przywitałyśmy się z Alexią Tarabotti uprzejmym dygnięciem, ale także ze sporą rezerwą i chłodem. Historia snuta przez panią Carriger na kartach pierwszego tomu serii "Protektorat Parasola" nie pochłonęła mnie bowiem- tajemnicze zniknięcia trutni i clavigerów oraz pojawiające się znikąd wampiry, ku zgorszeniu pewnej damy uzbrojonej w parasolkę, pozbawione manier, a także sprawa Klubu Hipokrasa nie emocjonowały mnie niestety, co owocowało dość nieuważną lekturą z mojej strony i zagubieniem w wiktoriańskim Londynie z wyobraźni autorki. Na całe szczęście, inaczej rzecz miała się z "Bezzmienną", gdyż w przeciwnym wypadku zmuszona bym była zakończyć swą przygodę z steampunkowym cyklem Carriger- proszona herbatka z udziałem drugiego tomu tej serii była tak wyborna, że co tu dużo mówić: chcę więcej!

Już sama fabuła "Bezzmiennej" prezentuje się znacznie lepiej, niż historia przedstawiona na stronicach "Bezdusznej". Oto Londyn, Moi Drodzy, dotknięty zostaje tajemniczą plagą humanizacji- w ciągu jednej nocy wszystkie wampiry i wilkołaki stają się na powrót zwykłymi śmiertelnikami, zaś duchy znikają, a cień podejrzeń w tejże sprawie pada na naszą Alexię, jedyną nadludzką w Anglii, zdolną na moment swym dotykiem uczynić każdego krwiopijcę i zmiennokształtnego człowiekiem. Tym razem panna Tarabotti, a właściwie Lady Maccon ma jednak niepodważalne alibi- w czasie tych niepokojących zdarzeń przebywała wraz z małżonkiem w sypialni i siłą rzeczy nie mogła przyczynić się do zhumanizowania nieśmiertelnych, zajęta innymi sprawami. Nie oznacza to jednakże, iż zamierza zagadkę tę pozostawić nierozwiązaną- nie pozwoliłaby jej na to wrodzona ciekawość i żyłka detektywistyczna ścisłe połączona z darem do wplątywania się w przeróżne kłopoty i afery. Wpierw jednak naszą damę bez duszy czeka podróż do barbarzyńskiej Szkocji, śladem męża, który nie raczył poinformować jej o swoim wyjeździe. Podróż w dość niespodziewanym i nie zawsze doborowym towarzystwie dodajmy...

Ach, czegóż to w tej "Bezzmiennej" nie ma! Jest i lot najprawdziwszym sterowcem i pobyt w gotyckim oraz (nie)nawiedzonym zamku i walka dwóch mężczyzn w bezach (marnotrawstwo jedzenia, to co prawda, ale jakże emocjonujące!) i nawet odwijanie egipskiej mumii! A wszystko rozgrywa się z udziałem całej konstelacji nietuzinkowych osobowości- lord Akeldama przeżywający fascynację nowo nabytym eterografem, panna Ivy Hisselpenny zawsze z (mało) gustownym kapeluszem na głowie, doświadczająca obecnie niepoprawnego zauroczenia pewnym clavigerem, profesor Lyall skrycie ironizujący, wybuchowy lord Maccon po swoje wilkołacze uszy zakochany w swej bezdusznej małżonce, z czego w ogóle nie zdaje sobie sprawy, tajemnicza madame Lefoux szokująca męskim strojem, wyniosły major Channing Channing z Channigów chesterfieldzkich to tylko część barwnej plejady bohaterów, w której pierwsze skrzypce gra Lady Maccon obdarzona nieprzyzwoicie jak na wiktoriańskie czasy żywiołowym (i włoskim) temperamentem, z wścibstwem i szokującą nie raz Ivy bezpośredniością włącznie. Alexia to jedna z najbardziej charakternych bohaterek literackich z jakimi miałam do czynienia- uparte, zawsze stawiające na swoim stworzenie, którego utemperować i ujarzmić nie jest w stanie nawet samiec alfa watahy wilkołaków. ;) Postać damy bez duszy wnosi do powieści barwność i humor, a właściwie czyni to sama autorka, z przymrużeniem oka, traktując opisywane przez siebie zdarzenia i stworzonych protagonistów. Carriger okrasza swą powieść starannie wyważoną ilością ironii, groteski i absurdu, czyniąc z niej tym samym pozycję niebanalną i świeżą. Funduje także czytelnikom rozrywkę na najwyższym poziomie- wyborną literacką ucztę, która swym zakończeniem wywoła tylko wilczy apetyt na więcej. Mówię Wam, przednia lektura. 5/6.






niedziela, 15 czerwca 2014

"Dotyk"- Jus Accardo


Siedemnastoletnia Deznee Cross nigdy nie przepuści okazji do zirytowania i rozdrażnienia swego ojca- wybrykami i aferami, w które się wdaje chce zwrócić uwagę chłodnego rodzica na swoją osobę i skłonić go do jakiejkolwiek reakcji. Kiedy nadarza się kolejna możliwość wzburzenia jego krwi Dez nie może z niej nie skorzystać- postanawia udzielić schronienia we własnym domu chłopakowi uciekającemu przed czterema uzbrojonymi w paralizatory mężczyznami, na którego natknęła się w lesie, późną nocą wracając z dość szalonej imprezy. Ku ogromnemu zdziwieniu nastolatki jej ojciec zna tajemniczego Kale'a- przynajmniej na tyle, by mierzyć do niego z pistoletu, o jakiego posiadanie córka nie posądzała go nawet przez chwilę. Co ukrywa przed nią rodzic? Czy Kale twierdzący, iż Marshall Cross to okrutny i bezlitosny człowiek kierujący korporacją Denazen wykorzystującą jako broń ludzi obdarzonych specjalnymi umiejętnościami mówi prawdę?

Mimo szczerych chęci nie mogę, po prostu nie mogę nazwać "Dotyku" Juss Accardo oryginalnym, a jej samej wybitnie pomysłową- świeżości i nowatorskości, przynajmniej w pierwszym tomie serii "Denazen", nie odnalazłam. Ta amerykańska pisarka sięga po znane i często wałkowane w literaturze, bądź kinematografii motywy oraz schematy i to z nich właśnie tworzy fabułę swej powieści. Bo ileż to razy czytaliśmy, bądź oglądaliśmy filmy o organizacjach niosących zło i śmierć niewinnych, do walki z którymi staje grupka młodych buntowników? Jak często na kartach książek, bądź ekranie telewizora poznawaliśmy ludzi dysponujących mocami, czy specjalnymi umiejętnościami w rodzaju zabijającego dotyku, bądź umiejętności zmieniania postaci? Do tych znanych już i wyświechtanych nieco konceptów sięga Accardo i łącząc je w jedno, kreuje Denazen- korporację stanowiącą niejako odwrócenie instytutu profesora Xaviera z "X-menów". Podczas, gdy w nim mutanci odnaleźć mogli schronienie i szkolić swe umiejętności do walki z bezwzględnym Magneto, organizacja kierowana przez ojca głównej bohaterki "Dotyku"- Cross'a- de facto więzi i wykorzystuje ludzi, nazwijmy to szczególnie uzdolnionych, do własnych niecnych celów, wmawiając im jedynie, że walczą ze złem. Analogia więc jakaś między powieścią Accardo a kilkuczęściową produkcją "X-men" jest i tym samym wtórność także. Jednakże- co zadziwiło i zszokowało mnie osobiście- nie kłuje ona w oczy czytelnika aż tak bardzo. Autorka "Dotyku" sama posiada chyba jakąś magiczną zdolność- czarodziejskie pióro, czy coś w tym rodzaju- serwuje nam bowiem- biorąc pod uwagę tematykę jej książki- odgrzewany kotlet, ale w taki sposób, że smakuje on niezwykle świeżo i soczyście. Ta moja, jakże subtelna, kulinarna metafora ma na celu pokazanie Wam Moi Drodzy sytuację, która wydawała mi się po prostu nieprawdopodobna. Bo mamy tutaj nie co innego jak książkę, która nie wnosi do gatunku paranormal romance, czy też powieści dla młodzieży niczego nowego, a ja nie dość, że nie rzucam nią o ścianę (czytaj- nie pozostawiam jej nieskończonej, bo aż tak okrutna nie jestem) jak zrobiłabym w innym przypadku, nie irytuję się i nie kieruję głosem w mej głowie nieśmiało szepczącym "to już było", lecz ignoruję go bezczelnie i bawię się przednio przy lekturze "Dotyku"! No niesłychane!

A wszystko to wina nie czego innego, jak akcji- absorbującej i pędzącej na łeb na szyję. Autorka nie daje czytelnikom i swym bohaterom ni chwili wytchnienia- stale pakuje ich w jakieś kłopoty, funduje ucieczki, zasadzki i walki w tajemniczych klubach. W skrócie mówiąc, jest dynamicznie, szybko (czasami nawet za szybko, biorąc pod uwagę wątek miłosny rozwijający się w zdecydowanie przyspieszonym tempie) i gorąco, a przy zmasowanej liczbie wydarzeń na pewno też nie nudno. Powieść Accardo właściwie się połyka- i to nie tylko z racji pochłaniającej akcji, ale także przyjemnego i lekkiego pióra autorki. Pierwszoosobowa narracja z punktu widzenia Dez to także atut jej książki- bohaterka zdecydowanie nie jest postacią bez wyrazu, więc i jej sposób opowiadania nabiera życia oraz kolorów. To dziewczyna, która nie da sobie w kaszę dmuchać, o niewyparzonym języku, jakiej pomimo nieco irytujących zachowań nie sposób nie obdarzyć choć odrobiną sympatii. Żywiołowy temperament bohaterki odbija się w jej narracji jak w lustrze- dzięki niemu właśnie pojawia się w niej humor, który sprawił, że nie raz i nie dwa uśmiechałam się pod nosem, a nawet parskałam śmiechem i tym samym tylko umilił mi lekturę "Dotyku". Jeśli już przy protagonistach jesteśmy, to na uwagę, prócz wspomnianej Deznee, zasługuje jeszcze Kale. To chłopak, który w każdej czytelniczce obudzi instynkt opiekuńczy swą nieporadnością, dziecięcą ciekawością świata i rozbrajającą szczerością. Jego postać silnie kontrastuje z osobą naszej narratorki i jednocześnie w ciekawy sposób ją uzupełnia- spotkanie dwóch przeciwstawnych żywiołów charakterów, ognia i wody, jakimi są Kale i Dez to niewątpliwie ciekawe doświadczenie nie tylko dla samych bohaterów, ale i czytelników. Niestety o pozostałych postaciach występujących w książce Accardo nie mogę pisać już tak pozytywnie- mam wrażenie, że ich kreację autorka potraktowała po łebkach, tworząc bohaterów drugoplanowych bez twarzy, pozbawionych cech, które wyróżniałyby ich z tłumu. Żaden z nich nie znalazł miejsca w mej pamięci, co również ujęło książce w moich oczach.

"Dotyk" jest powieścią niepozbawioną dość sporych wad, ale i znaczących zalet- jego lektura zaś to dla czytelnika po prostu rozrywka- rozrywka w najczystszej postaci, przy której nie sposób się nudzić. Książka Accardo sprawdzi się idealnie w roli pozycji na upalne, wakacyjne popołudnie, podczas którego człowiek pragnie jedynie oddać się lenistwu i słodkiemu nicnierobieniu, bądź czasoumilacza na deszczowy i smutny wieczór, gdyż w obu przypadkach skutecznie oderwie czytelnika od rzeczywistości i zapewni mu kilka godzin dobrej zabawy. Tak przynajmniej było w moim przypadku i dlatego powieści tej wystawiam -4/6.


Korporację Denazen wraz z Dez zwiedziłam, dzięki Wydawnictwu Dreams- serdecznie dziękuję!






wtorek, 3 czerwca 2014

Jutra może nie być...



"Czasami trzeba się cofnąć, żeby móc ruszyć naprzód. Żeby móc ruszyć dokądkolwiek."

Ellie, Corrie, Kevin, Homer, Fiona, Robyn i Lee to paczka znajomych ze szkoły, która postanawia razem wybrać się w góry i kilka dni biwakować na łonie natury. Ich celem jest także dotarcie do miejsca zwanego Piekłem- górskiej rozpadliny, gdzie ponoć żaden człowiek nie postawił stopy (jeśli przyjąć, że historia o pustelniku-mordercy mieszkającym tam od lat nie jest prawdziwa). Wyprawa okazuje się być dobrym pomysłem- nastolatkowie świetnie bawią się w dziczy, a wspólne spędzanie czasu sprawia im tak wielką frajdę i radość, że niechętnie myślą o powrocie do domu. Nie wiedzą jeszcze bowiem, że podczas ich nieobecności świat, rzeczywistość, w jakiej żyli uległ całkowitej zmianie... Paradoksalnie to powrót do rodzinnego miasteczka okazuje się być zejściem do prawdziwego piekła- w domach nastolatków panuje przeraźliwa cisza i pustka, zwierzęta leżą martwe, a po ich rodzinach, znajomych, sąsiadach nie ma nawet śladu...

Istnieją książki, które stworzone zostały po to, by trzymać czytelnika w kleszczach niepokoju i napięcia, przestraszyć go i przyprawić o ciarki oraz szybsze bicie serca- każdy autor piszący i publikujący powieść wpisującą się w gatunek thrillera, kryminału, bądź horroru pragnie, by tego rodzaju emocje, reakcje jego dzieło w odbiorcy wywołało, czy to samą niezwykle skomplikowaną fabułą i treścią, czy też dramatycznymi oraz nieprzewidywalnymi zwrotami akcji i są one nawet przez czytelnika pożądane, przez niego oczekiwane. Istnieją też powieści szczególnego rodzaju- historie na ich stronach przedstawione wydają się być, co prawda, ciekawe, zajmujące, ale nie zapowiadają wielkich i rzeczywistych emocji, by następnie, ku ogromnemu zdziwieniu odbiorcy, takie, a nie inne wrażenia w nim wywołać. I to do nich właśnie należy "Jutro" Johna Marsdena. Książka tegoż australijskiego pisarza, rozpoczynająca siedmioczęściowy cykl pod tym samym tytułem to pozycja adresowana przede wszystkim do młodzieży, zawierająca elementy powieści przygodowej, która zaskoczyła mnie niesamowicie- trzymała moją osobę w napięciu i wywołała gęsią skórkę oraz ciarki na plecach lepiej niż niejeden thriller, czy dreszczowiec, z jakim miałam w swym życiu do czynienia. Nie spodziewałam się zupełnie, że aż tak przeżyję historię usnutą przez Marsdena na kartach "Jutra", że strach i niepokój Ellie o jej najbliższych, z perspektywy której poznajemy kolejne wydarzenia oraz wypadki udzieli się i mnie. A wszystko dlatego, iż opowieść nastoletniej bohaterki jest tak cholernie realna i wręcz boleśnie prawdopodobna. Bo czyż fikcja, z pozoru niemożliwy scenariusz, jakim w przypadku tej książki jest widmo wojny, czasami nie staje się rzeczywistością?

"Ludzie, cienie, dobro, zło, niebo, piekło: wszystko to tylko etykietki, nic więcej. Ludzie sami stworzyli te przeciwieństwa: natura ich nie dostrzegała. W naturze nawet życie i śmierć nie były przeciwieństwami- po prostu jedno stawało się przedłużeniem drugiego."

Na tak wielkie zaangażowanie czytelnika w historię siedmiorga nastolatków, których życie runęło z dnia na dzień na pewno wpływa pierwszoosobowa narracja- sama w sobie nie jest ona niczym niezwykłym (większość współczesnych książek dla młodzieży jest nią pisana), ale w tej z "Jutra" jest tyle życia, naturalności i autentyczności, że aż to niemożliwe. Zapewne ma to związek z samą komentatorką zdarzeń- Ellie- która również taka jest. Zresztą nie tylko ona- cała siódemka naszych bohaterów to postaci z krwi i kości, których zaletą jest przede wszystkim fakt, iż są tacy... normalni. Żadni z nich superbohaterowie, czy niezwyciężone jednostki o niezwykłej sile psychicznej- to początkowo zwyczajna grupa dzieciaków dopiero wchodzących w dorosłość, często zachowujących się niedojrzale i zwyczajnie głupio z powodu buzujących hormonów; grono młodziutkich osób, którzy w obliczu panującej w ich kraju wojny naturalnie są sparaliżowani ze strachu, spanikowani. Protagoniści nie od razu potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości, ale instynkt przetrwania budzi się w nich stosunkowo szybko i sprawia, że powoli dorastają, hardzieją- dojrzewają do tego, by brać odpowiedzialność za swe własne czyny. I co najważniejsze, nie są przy tym wyidealizowani- jak każdy z nas mają swe wady, chwile słabości i tchórzostwa, dzięki czemu wyzbywają się sztuczności i są realniejsi w oczach czytelnika.

"Jutro" to naprawdę niezła powieść dla młodzieży- wciągająca po uszy, pochłaniająca całkowicie i przyprawiająca o dreszcze oraz niespokojne bicie serca- która może przypaść do gustu także starszym czytelnikom. Nie jest to bowiem książka o tematyce banalnej i błahej- Marsden chce zwrócić uwagę odbiorcy na przeróżne kwestie dotyczące moralności, ludzkiej natury, unikając przy tym kłującego w oczy dydaktyzmu i pretensjonalności. Polecam Wam ją jak najbardziej- myślę, że warto poświęcić jej popołudnie, bądź wieczór, gdyż sprawdzi się także w roli ekscytującej i trzymającej w napięciu rozrywki. Rozrywki z drugim dnem. -5/6

"Nie, piekło nie ma nic wspólnego z miejscem- piekło wiąże się z ludźmi.  Może to ludzie są piekłem."


piątek, 30 maja 2014

Książki, książki...

Dawno, oj dawno stosiku u mnie nie było- swe zdobycze prezentowałam Wam ostatnio w...lutym. ;) Od tego czasu kilka nowych książek zawitało do mojej domowej biblioteczki, parę pozycji udało mi się także pożyczyć. Nie przedłużając, oto i one:



"Angelfall. Penryn i Świat Po" Susan Ee i "Korona w mroku" Sarah J. Maas to zakupy własne z okazji Światowego Dnia Książki, jaki mole książkowe świętowały pod koniec kwietnia- nabyłam je w empikowej promocji 3za2 (wraz z "Pulpecją" MM, która stoi sobie na półeczce w towarzystwie posiadanych przeze mnie części cyklu Jeżycjada). "Mroczne umysły" Alexandry Bracken zakupiłam sobie pod koniec marca bodajże - przedpremierowo- skuszona Waszymi pozytywnymi o nich opiniami, "Demi-Monde. Zima" Rod'a Rees'a dostałam od mojej kochanej kuzynki Asi, "Dopóki śpiewa słowik" Antonii Michaelis od wydawnictwa Dreams (recenzja tu), a "Tuwima. Wylęknionego bluźniercę" Mariusza Urbanka przyniosłam do domu wraz ze świadectwem ukończenia liceum- paska nie było co prawda, ale jak się ku mojemu wielgachnemu zdziwieniu okazało, brakło mnie i kilku moim koleżankom do niego niewiele, więc wychowawczyni postanowiła nas nagrodzić książkami. ;) Trzytomowe wydanie "Krystyny, córki Lavransa" Sigrid Unset pożyczyłam sobie od cioci F.- apetyt na tę powieść wywołała we mnie wspomniana już wcześniej Jeżycjada ;)- "Claude i Camille" Stephanie Cowell, "Bezzmienną" oraz "Bezduszną" Gail Carriger przyniosłam znowuż z biblioteki.
No, będzie co czytać- już nie mogę doczekać się lektury tych wszystkich książek tylko nie wiem, za jaką zabrać się najpierw. Co polecacie?

                                                                                                                                     Nada





sobota, 24 maja 2014

"Głupcy są wszak na świecie dla naszej uciechy."




Markiza de Merteuil to kobieta, z którą nie warto zadrzeć- nieznane jest jej słowo "przebaczenie", jeśli ktoś ośmielił się ją w jakiś sposób znieważyć. Opuszczona przez hrabiego Gercourt dla intendentowej zamierza zemścić się na mężczyźnie, starannie snując intrygę, w jaką wplątana zostaje młodziutka- piętnastoletnia zaledwie- Cecylia Volanges, która niedawno opuściła mury klasztoru urszulanek i zaczęła bywać na francuskich salonach. O rękę niewinnej jeszcze dziewczyny stara się nie kto inny, jak Gercourt, dlatego stała się ona obiektem zemsty markizy. Kobieta zamierza ośmieszyć i poniżyć zarówno jego jak i ją, przy pomocy dawnego kochanka- wicehrabiego de Valmont- który miałby uwieść Cecylię. Ten jednak ma swój własny cel- usilnie stara się zdobyć prezydentową de Tourvel, której cnotliwość i pobożność czynią rozkochanie tejże kobiety w jego osobie nie lada wyzwaniem...

Od chwili przewrócenia przeze mnie ostatniej strony dzieła Pierre'a Choderlos de Laclos'a minęło już kilka dobrych dni, a ja nadal nie mogę jednoznacznie ustosunkować się do do tej powieści- po jej lekturze tak wiele mieszanych odczuć, emocji i refleksji kłębi się w mej głowie, iż ciężko, naprawdę ciężko wysnuć mi z nich jasne i klarowne wnioski. Nie przepuszczałam nigdy, że książka ta zaliczana, nie do końca właściwie moim skromnym zdaniem, do klasyki romansu, aż tak wiele da mi do myślenia. A wszystko dlatego, iż od samego początku podchodziłam do "Niebezpiecznych związków" nieodpowiednio, błędnie traktując je jedynie, jako osiemnastowieczną opowieść miłosną, która swą skandalizującą tematyką, jak na oświeceniowe czasy, w jakich przyszło żyć Laclos'owi, gorszyć mogła ludzi kilka wieków temu, a do życia tych współczesnych nie wnosi już nic znaczącego. Faktycznie swoboda obyczajów, rozwiązłość, rozpusta, niestałość w uczuciach i wyuzdanie francuskiej arystokracji opisanej w tejże książce, w dzisiejszym świecie, który zbyt często- mam wrażenie- staje na głowie nie szokuje czytelnika tak bardzo jak niegdyś. Zaskakuje go jednak- a przynajmniej tak było w moim przypadku- sama powieść i to bynajmniej nie swą epistolarną formą. Biorąc pod uwagę jej tematykę, jaką pokrótce starałam się Wam przedstawić na samym początku, starając się przy tym nie zdradzić zbyt wiele z fabuły i wszystkie intrygi markizy de Merteuil, o jakich czytamy zupełnie naturalnie przypisujemy "Niebezpiecznym związkom" etykietkę "romans". Po części książka ta nim jest, ale na pewno nie zwyczajnym, czy typowym, bo nie traktuje on o miłości, o nie! Przede wszystkim jest to powieść psychologiczna, a Laclos okazuje się być spostrzegawczym badaczem tej gorszej strony ludzkiej natury. Listy wymieniane między jej bohaterami są nie tylko źródłem informacji na ich temat, jakie poznajemy z punktu widzenia wielu postaci, dzięki czemu obraz protagonistów jest pełniejszy i bardziej kompletny, ale także wyrazem ich skomplikowanej i złożonej osobowości. To niesamowite, ileż możemy się o danej postaci dowiedzieć już z samego sposobu pisania przez nią listu! I tak na przykład korespondencja młodziutkiej Cecylii w swej prostocie i zwięzłości pokazuje szczerość i naiwność dziewczyny, a przesyłki hrabiego de Valmont wypełnione kwiecistymi (i nie rzadko prowokacyjnymi), starannie przemyślanymi metaforami, z których żadna nie jest dziełem przypadku świadczą o jego elokwencji, śmiałości, pewności siebie i umiejętności sprawnego manipulowania innymi ludźmi. Najciekawsze są zwłaszcza listy wymieniane między nim a markizą de Merteuil- tylko wobec siebie bowiem, pozwalają sobie na chwile szczerości, podczas, gdy relacje z pozostałymi budowane są na fałszu- bo i ich dziwaczna więź jest interesująca. Ciężko właściwie powiedzieć, co tak naprawdę między nimi jest- przyjaźń, czy nie do końca wygasłe uczucie z gatunku tych romantycznych- ale zdecydowanie nie ma tam całkowitej obojętności. Relacja między tą dwójką ma jednak w sobie i coś toksycznego- jak pisał w przedmowie tłumacz "Niebezpiecznych związków" Tadeusz Boy-Żeleński stanowią oni dla siebie jednoosobową publiczność, informują się nawzajem i chwalą swymi najnowszymi romansami, podbojami i "zdobyczami" miłosnymi, prowadząc swego rodzaju wyścig w uwodzeniu i rozkochiwaniu w sobie kolejnych osób. Dziwaczne, och niezwykle dziwaczne to osobowości, którym daleko do bycia pozytywnymi. Początkowo ciężko powiedzieć, która z nich jest gorsza- to para z piekła rodem, stworzona do snucia intryg oraz manipulowania i uzupełniająca się nawzajem. Nieprzypadkowo jednak markiza de Merteuil uważana jest za kobietę-demona. Dlaczego? Tego już nie zdradzę- jeśli jesteście ciekawi sprawdźcie sami.

"Niebezpieczne związki" to pierwsza i jedyna powieść Pierre'a Choderlos de Laclos'a i to z niej właśnie wyłania nam się obraz samego pisarza. Autor okazuje się być równie chytrą bestią jak stworzeni przez niego bohaterowie- kpi nie tylko z protagonistów, ale i z całej powieści, a nawet swej osoby, czym zwraca uwagę czytelników. Wyśmiewa także naturę człowieka- jego naiwność w miłości i przyjaźni- i pokazuje jej ciemną stronę, na przykładzie markizy i hrabiego de Valmont unaoczniając ludzką obłudę, fałsz i skłonność do traktowania drugiej osoby przedmiotowo i grania na jej uczuciach, co czyni jego powieść dziełem z wydźwiękiem pesymistycznym. Tematyka "Niebezpiecznych związków" złożona z intryg i romansów sugeruje powieść łatwą i przyjemną, ale w rzeczywistości nią nie jest, choćby ze względu na język, którym została napisana- jest on niezwykle kunsztowny, złożony, pełny kwiecistych metafor, a przez to i nie zawsze łatwy w odbiorze. Może on znużyć czytelnika- ja sama przyłapałam się na tym, że momentami przy lekturze dzieła Laclos'a zwyczajnie się wyłączam, a niektóre jego fragmenty czytam bardzo pobieżnie. Myślę jednak, że warto doczytać je do końca- powoli, nieśpiesznie- nie tylko, by poznać finał intrygi usnutej przez markizę de Merteuil, ale zwyczajnie dla siebie. "Niebezpieczne związki" to bowiem kawałek po prostu dobrej, światowej literatury. I klasyka. 4/6




czwartek, 22 maja 2014

Porcja zapowiedzi od Wydawnictwa Dreams.

Ilość stron: 256
Oprawa: miękka
Autor: Leonardo Patrignani
Tłumaczenie: Bożena Topolska
ISBN: 978-83-63579-49-4
Format: 148 x 215


Rzeczywistość wokół nas to tylko jedna z nieskończonych stron kostki.

Alex, Jenny i Marco na własnej skórze doświadczyli, co oznacza zatracenie się w nieskończonych drogach Wszechświatów. Jednak teraz nie wiedzą jak wyjść z Pamięci- zamkniętego jak klatka wymiaru mentalnego, w którym znajduje się tylko to, o czym pamiętają. Od czasu końca ich cywilizacji minęły już wieki, a na Ziemi zaczęła się nowa Era. Jak mogą wykorzystać wspomnienia, aby uciec z Pamięci i siebie ocalić? Dotarcie do jakich tajemnic z przeszłości zagwarantuje im przebudzenie w przyszłości?

-Czym była pamięć?

-Może wieczną młodością umysłu, albo zwykłą otchłanią, bezczasowym schronieniem.
-Czy możemy kiedyś tam wrócić?

Druga część sagi pt. "Wszechświaty" już od dzisiaj do nabycia w księgarniach! 



Ilość stron: 64
Oprawa: twarda+ UV+ tłoczenie
Autor: Waldemar Cichoń
Ilustracje: Dariusz Wanat
ISBN: 978-83-63579-50-0
Format: 155 x 215

"Rodzina pewna, jakich jest wiele
Zdecydowała w pewną niedzielę:
Miłego kotka chcemy mieć bardzo!
Miłego kotka trzeba przygarnąć!
Szukali długo, długo szalenie
W końcu znaleźli kota marzenie
Słodki jak cukier, piękny jak kwiatek
W rzeczywistości był to gagatek..."






Czwarta część opowiadań o przygodach kota Cukierka w księgarniach już od 29 maja!

wtorek, 20 maja 2014

Wracam...

Duy Huynh, Freedom 


Witajcie Kochani!
Ależ dawno mnie w tym blogowym świecie nie było- przez ostatnie miesiące wkraczałam do niego coraz rzadziej i rzadziej, z powodów związanych z obecnie należącą już do przeszłości szkołą, maturą z jaką mierzyłam się w pierwszej połowie maja i życiem osobistym tracąc wenę i chęć do tworzenia i prowadzenia tego miejsca. Nie znaczy to jednak, że zapomniałam o nim zupełnie- nie mogłabym. Książkowy Zawrót Głowy błądził gdzieś w moich myślach i pojawialiście się w nich i Wy. W wolnych chwilach starałam się te Wasze blogowe zakątki odwiedzać. Ciche to były wizyty- nie pozostawiałam pod Waszymi postami swoich komentarzy-ale były. I zauważyłam niektóre rzeczy Moi Drodzy- widzę, że wielu z Was żyje obecnie zbliżającymi się coraz bardziej zamaszystymi krokami Warszawskimi Targami Książki i cieszy się na spotkanie z blogerami w realu (liczę na jakieś relacje z tego wydarzenia i zdjęcia Waszych zdobyczy, które- coś czuję-małe nie będą ;)). Zarejestrowałam także rozprzestrzeniającą się w błyskawicznym tempie nową zabawę blogową, w jakiej- kto wie- może wezmę kiedyś udział (ale najpierw odpowiem na pytania Patki, która nominowała mnie do Liebster Bloger Award kilka dobrych miesięcy temu ;p) oraz smucącego mnie osobiście posta Mery, jaka po trzech latach blogowania postanowiła zamknąć Krainę Andersena. Mam nadzieję jednak, że kiedyś otworzy nam jej drzwi ponownie. Jakieś zmiany, nowości w tej blogosferze, u Was, więc są, dlatego poruszać się będę po niej na razie nieśmiało- muszę przyzwyczaić się do nich i do życia blogera od jakiego odwykłam. ;) Wróciłam jednak i to nie tylko do Was, ale i do siebie- mam nadzieję, że uda mi się tchnąć w ten mój internetowy kąt trochę nowego żywota i pasji- pewne pomysły już w mojej głowie kiełkują, a co z nich będzie zobaczymy. Zasypu recenzjami- jak to u mnie- nie ma się jednak co spodziewać- w ostatnim czasie nie byłam zbyt aktywna czytelniczo, a o pozycjach, po które sięgałam wieczorami, by jakoś odreagować zżerający mnie przed egzaminami maturalnymi stres zwyczajnie pisać nie umiem. Powrót na Zielone Wzgórze po latach i ponowne spotkanie z rodziną kochanych Borejków i ich znajomych na kartach "Jeżycjady" wymyka się bowiem wszelkim słowom, pozostawiając trudne do przedstawienia ciepło na sercu i uśmiech na twarzy. :)
                                                                                                                               
                                                                                                                                       Nada



P.S. Koniecznie kliknijcie w zamieszczony przeze mnie obraz, przeniesie on Was bowiem w niesamowite miejsce- stronę Duya Huynha, gdzie zobaczyć można jego przepiękne prace, jakie odkryłam zupełnie przypadkiem. Cuda-mówię Wam. :3

piątek, 9 maja 2014

Akademia Mitu zaprasza w swe progi...

Ilość stron: 344
Oprawa: miękka +skrzydełka
Autor: Jennifer Estep
Tłumaczenie: Anna Rojkowska
ISBN: 978-83-63579-48-7
Format: 140x205


"Przed moimi oczami mignęła twarz- najpotworniejsza, jaką kiedykolwiek ujrzałam. Mimo że ze wszystkich sił starałam się zapomnieć o tym, co się stało, widziałam go wszędzie. To był Loki- bóg złoczyńca, którego uwolniłam wbrew własnej woli. Powinnam była zgadnąć, że moja pierwsza prawdziwa randka z Loganem Quinnem zakończy się kompletną porażką. Gdybyśmy wpadli w zasadzkę żniwiarzy albo wdali się w jakąś bójkę, byłabym mniej zaskoczona. Ale dać się aresztować podczas popijania kawy w modnej knajpie? Tego nie przewidziałam. Zostałam oskarżona o dobrowolne udzielenie pomocy żniwiarzom w uwolnieniu Lokiego z więzienia- a osobą, która prowadzi przeciwko mnie rozprawę jest Linus Quinn, ojciec Logana. Najgorsze, że niemal wszyscy w akademii uważają mnie za winną tej zbrodni. Jeśli mam wyjść z tego cało i zdrowo muszę się sama zatroszczyć o obronę..."




Zapętlenia i zwroty akcji oraz zaskakujące zakończenie pozbawią czytelnika tchu. 
                                                                                                                    RT Books Reviews

Jest tu wszystko: tajemnica, romans, mitologia, szkoła z internatem. Czego chcieć jeszcze?
                                                                                                     Simply Nerdy Books Reviews







Czwarta część serii Akademia Mitu już od dzisiaj w księgarniach!!!

środa, 16 kwietnia 2014

Na deskach teatru lalek...


Powieści stricte dziecięcej nie miałam w łapkach od wielu, wielu lat- z książkami dla najmłodszych czytelników pożegnałam się dawno, oj dawno temu, na specjalną półeczkę odkładając sfatygowane nieco częstym przytulaniem do serca i wertowaniem moje najukochańsze lektury z beztroskich lat dzieciństwa wśród jakich królowali "Pożyczalscy" Mary Norton, "Muminki" Tove Jansson, "Tajemniczy ogród" pani Burnett, "Kubuś Puchatek" Milne'a oraz "Malutka czarownica" Preussler'a. Powiastki te także dzisiaj wspominam czule i mile- darzę je tak ogromnym sentymentem, iż nie wyobrażam sobie swej domowej biblioteczki bez ich cichutkiej obecności- jednakże wracam do nich coraz rzadziej i rzadziej, zanurzając się jeszcze głębiej w życiu człowieka dorosłego. Oddalona od współczesnej literatury dziecięcej całymi latami, byłam jej zupełnie nieświadomie ciekawa- od pewnego, bliżej niesprecyzowanego czasu nosiłam w sobie chęć sprawdzenia, co też w niej obecnie piszczy. Zamiar ten zrealizowałam pewnego sobotniego wieczoru, sięgając po cudnie ilustrowaną powieść pani Lidii Miś, z lektury jakiej wysnułam wywołujący uśmiech na mojej twarzy wniosek: Dzisiejsze książki dziecięce mają się dobrze, a nawet bardzo dobrze Moi Państwo!

Gdybym  powiastkę "W pewnym teatrze lalek" przeczytała mając lat 8, bądź 9 zapewne pokochałabym ją równie mocno, jak "Plastusiowy pamiętnik" Marii Kownackiej będący zdecydowanie numerem jeden wśród książek mojego dzieciństwa. Pacynki, marionetki i jawajki występujące na deskach teatru "Kacperek" są bowiem tak samo urocze i sympatyczne, jak mieszkańcy piórnika małej Tosi, do których pewnego dnia dołącza ulepiony przez dziewczynkę mały, plastelinowy ludek. Szeregi kukiełkowego teatrzyku także zasila ktoś nowy- porcelanowa laleczka Perełka, jaka nie od razu potrafi się odnaleźć w nowej dla niej rzeczywistości. Od czego są jednak przyjaciele? Misio, Kaczka, Babcia, Kamilla, Roman, a nawet Dziadek ochoczo wezmą zdezorientowaną marionetkę pod swe skrzydła i pomogą jej się zaaklimatyzować w "Kacperku". Perypetie Perełki i jej pierwszych przyjaciół śledzi się z wielką przyjemnością i uśmiechem- przygody grupki kukiełek na scenie i poza nią zarówno bawią, jak i wzruszają, a przy tym uczą. Książka pani Lidii Miś podejmuje bowiem bardzo ważne kwestie- mówi o tym, iż życie, tak jak teatr, wymaga od nas czasami odgrywania pewnych ról. Niezależnie od sytuacji musimy jednak pamiętać kim naprawdę jesteśmy i po prostu być sobą, przypomina autorka- i tym najmłodszym, i tym trochę starszym. 5/6
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                 Nada




W pewnym teatrze lalek znalazłam się dzięki uprzejmości Wydawnictwa Dreams. Dziękuję!




P.S. A Wy Moi Drodzy w czym zaczytywaliście się, mając te kilka lat? Ciekawa jestem przeogromnie. ;)
P.P.S. Przepraszam Was (znów) za moje milczenie na Waszych blogach- matura zbliża się wielkimi krokami i to jej (niestety) muszę poświęcać każdą wolną chwilę i myśl, dlatego na odwiedziny ani u Was, ani u siebie nie mam czasu. Postaram się nadrobić zaległości i pozostawić kilka komentarzy pod Waszymi recenzjami w czasie Świąt- mam nadzieję, że mi się uda. Na dobre wracam dopiero za miesiąc- wówczas będę już Po i wtedy nie pozbędziecie się mnie tak łatwo! :)

piątek, 28 marca 2014

"Cicho sza, słowiku mój, cicho sza..."


Osiemnastoletni Jari Cizek właśnie zdał egzamin czeladniczy na stolarza i by uczcić swe osiągnięcie zamierza samotnie udać się w góry na trzytygodniową wyprawę. Podczas wędrówek po górskich szczytach i leśnych ostępach chce zaznać prawdziwej, niczym nieskrępowanej wolności. Chłopak nie przypuszcza jednak, że jego plany runą, w momencie, gdy przekroczy próg niewielkiej galerii, w miasteczku graniczącym z puszczą zwaną przez miejscowych lasem cieni, gdzie swoje prace sprzedaje pewna dziewczyna. Jascha, która pojawi się na drodze Jariego wniesie do życia młodego chłopaka zarówno upajające piękno, jak i wyniszczający duszę mrok...

Istnieją szczególnego rodzaju książki, o jakich pisze się, bądź mówi niezwykle ciężko- powieści, po skończeniu których czytelnik mimo usilnych prób nie potrafi ubrać w słowa wrażeń i emocji, jakie wywołała w nim ich lektura. Dokładnie przed takim problem stoję w tym momencie, walcząc z chaosem myśli kłębiących się w mojej głowie spowodowanym literacką podróżą odbytą przeze mnie ostatnio na kartach "Dopóki śpiewa słowik". I mimo, że od chwili, gdy przewróciłam finałową stronicę powieści pani Michaelis minęło kilka dobrych dni ogrom przeżyć, jakich dostarczyła mi proza tej niemieckiej pisarki nie stracił nic ze swej intensywności i mocy- emocje wywołane książką autorki "Baśniarza" nie zdążyły jeszcze zblednąć, co utrudnia mi jej recenzowanie. No, bo jak Moi Drodzy, no jak pisać o powieści nieprawdopodobnie nietuzinkowej, niedającej się zamknąć w jakichkolwiek granicach gatunków literackich, tak by przy tym nie obedrzeć, nie pozbawić książki jej szczególnej istoty?

"Dopóki śpiewa słowik" to powieść-zagadka - nie sposób całkowicie ją zrozumieć. Dziwadło z niej przeokrutne i bardzo niepokojące- realizm zaprawiony swego rodzaju anty-baśnią w równym stopniu rzeczywistą, co niewiarygodną fascynuje i przeraża. Opowieść o nieporadnym w kontaktach z dziewczynami Czyżyku, który chce uwolnić się ze świata heblowanych desek i krochmalonych koszul, by odnaleźć prawdziwego siebie, Jaschy o różnych twarzach i Mattim poszukującym prawdziwej miłości, przeplatana dramatyczną i niewyjaśnioną do końca historią, jaka rozegrała się przed laty w lesie cieni, plamiąc jego ziemię krwią niepokoi i urzeka jednocześnie. Książka pani Michaelis zabiera nas do miejsca pełnego magii i zmysłowości, ale także mroku, pozornego i zepsutego piękna, oraz zła ukrytego pod maską dobroci- świata, gdzie granice zarówno te moralne, jak i państwowe nie istnieją. Im bardziej czytelnik się w nim zagłębia, tym trudniej mu go opuścić, mimo świadomości czających się na każdym kroku niebezpieczeństwa i paranoi. Z drugiej strony jednak, "Dopóki śpiewa słowik" nie jest powieścią na raz- a przynajmniej nie w moim przypadku. Ja musiałam się soczystym piórem Michaelis podelektować, nacieszyć ucztą wyobraźni, jaką ta niemiecka pisarka dla nas przygotowała. Bo tak innych, dziwnych i po prostu diabelsko dobrych książek dla młodych odbiorców (nie tylko dla nich zresztą) nie ma na tym naszym świecie aż tak wiele. +5/6


Za feerię emocji i wrażeń wywołaną lekturą "Dopóki śpiewa słowik" serdecznie dziękuję Wydawnictwu Dreams!


A jeśli chodzi o muzyczkę to dzisiaj moje najnowsze (i przypadkowe) odkrycie. :)
                                                       
                                                                                                                            Nada





sobota, 15 marca 2014

Rzecz o Lesiu.



"Lesio", powieść, nie da się ukryć, humorystyczna, jak głosi strona tytułowa pozycji w ostatnim czasie przeze mnie przeczytanej, to jedna z najwcześniejszych książek pani Joanny Chmielewskiej (a dokładnie jej piąte literackie dziecko, jeśli ktoś chce wiedzieć) wydana po raz pierwszy w roku 1973, w czasach głębokiego PRL-u. Ramotka ta niepozbawiona swoistego klimatu lat należących już do przeszłości przedstawia czytelnikom perypetie grupki osób pracujących w pewnym warszawskim biurze architektonicznym. Na ponad dwustu jej stronach śledzić będziemy dalekie od zwyczajności i normalności przygody zespołu projektantów, w skład którego wchodzą kolejno: Karolek, Janusz, Barbara i...On (elektryka Włodka, instalatora sanitarnego Stefana posiadającego własne auto, jakie przyda się w wielu "akcjach" naszej brygady architektów, pani Matyldy dzierżącej w dłoni księgę spóźnień dumnie, niczym Posejdon swój trójząb, zawsze bieżącego z pomocą naczelnego inżyniera i kierownika pracowni nieustannie drżącego o stan swej psychiki narażonej na mały szwank w obliczu tak ekscentrycznych podwładnych, już nie licząc). A tym Nim jest nie kto inny Moi Drodzy, tylko tytułowy Lesio. Lesio będący mimo usilnych prób i starań niespełnionym w roli kochanka koleżanki z pracy, troszeńkę niewydarzonym i pokracznym mężczyzną, mężem niejakiej Kasieńki, ojcem pewnego dziecięcia, nieodkrytym dotąd talentem i artystą, a do tego architektem z niezwykłą fantazją i niedoszłym mordercą- w skrócie mówiąc: wielkim indywiduum z duszą we wszystkich kolorach tęczy. I to ten Lesio właśnie, wraz ze swymi kolegami projektantami wplącze się w przeróżne afery (nierzadko kryminalne) oraz przygody, które w swej wyobraźni przeżyje i czytelnik.

Książka Chmielewskiej podzielona została na trzy części, z których każda przedstawia nam inną awanturę (w szerokim tego słowa znaczeniu) z udziałem naszej grupy architektów. I tak wpierw zaznajamiamy się z rozdziałem pod tytułem "Zbrodnia niedoskonała", w jakim to spóźniający się notorycznie do miejsca pracy Lesio wpada na pomysł pozbycia się znienawidzonej przez niego personalnej, dręczącej go dzień w dzień księgą spóźnień. Mężczyzna planuje morderstwo doskonałe- zamierza otruć panią Matyldę bakteriami gronkowca, nie pozostawiając przy tym żadnych śladów i poszlak prowadzących do jego osoby... W części kolejnej- "Napadzie stulecia"- obserwować znowuż będziemy poczynania całej paczki architektów, którzy w obronie swego honoru dokonać zamierzają dokonać napadu na pociąg, a w ostatniej, niejakiej "Drodze do chwały" wraz z nimi opuścimy ściany biura i ruszymy z nowym projektem w teren, gdzie nasi bohaterowie mają dokonać inwentaryzacji całego osiedla i zabytkowego zamku w pewnej mieścinie. Do wykonania tejże pracy architekci z Warszawy potrzebować będą matrycy, której jej właściciel (i zarazem człowiek wielkich ambicji)- Przewodniczący Gromadzkiej Komisji Narodowej- nie zamierza im użyczyć, wierząc, że w swych rękach posiada dokument unikatowy i bezcenny, jaki umożliwi mu przejście do historii. Lesio i Spółka jednakże nie odpuści i w celu zdobycia matrycy posunie się do nieobliczalnych czynów...

Przygody młodych architektów zwariowane i kosmiczne są na pewno- w swej absurdalności miały być także śmieszne, ale to nie do końca się pani Chmielewskiej udało. Nieco bardziej humorystycznie od przedstawianej tu dzisiaj pozycji jawi mi się inna jej powieść, przede wszystkim kryminalna, a dopiero w dalszej kolejności komediowa- "Wszystko czerwone"- która choć zatarta odrobinę w pamięci, nadal wspominana jest przeze mnie z wielgachnym uśmiechem. Przy lekturze "Lesia" uznawanego za najzabawniejszą książkę pani Joanny oczekiwałam, więc naturalnie, wybuchów niekontrolowanego śmiechu i chichotu, z większym jeszcze, niż w przypadku wspomnianego powyżej tytułu natężeniem, a otrzymałam sytuację zupełnie odwrotną. Pierwsze dwie części "Lesia" nie wciągnęły i nie zaaferowały mnie zupełnie, a moje rozbawienie w kilku ich fragmentach ograniczyło się jedynie do uśmiechu nieśmiało błąkającego się po mej twarzy. Rozczarowana byłam przeokrutnie i nos zwiesiłam na kwintę, gdyż nie otrzymałam zacnej komedii kryminalnej, jaką obiecywał opis książki i opinie czytelników na LC. Zmiana nadeszła dopiero wraz z stroną 147, na jakiej rozpoczyna się "Droga do chwały". Nie wiem, czy wina to Duńczyka Bjørna, który dołączył do naszej brygady architektów wprowadzając tam niezły zamęt, czy tejże inwentaryzacji w terenie, czy zamku (z lochami!), czy nieszczęsnego spektaklu, w jakim będzie brać udział Lesio&Spółka, ale dotychczasowe "wąty" i objawy rozczarowania powieścią poszły w zapomnienie. Przy lekturze części trzeciej "Lesia" ubawiłam się przednie, uśmiałam się do rozpuku, uchichrałam jak głupi do sera i na moment zapomniałam o całym otaczającym mnie świecie i jego smutkach, bo znalazł się w niej tak przeze mnie pożądany dobry komizm sytuacyjny oraz słowny. Mimo niesatysfakcjonującej mnie osobiście blisko połowy książki pani Chmielewskiej żałować czasu jej poświęconego nie zamierzam, gdyż ostatnia część tejże pozycji wynagrodziła mi wszystko z nawiązką. Problem mam jedynie z wystawieniem jej oceny, bo "Lesia" naprawdę nie sposób zamknąć w jakiejkolwiek skali. Myślę, że najlepiej, więc będzie pozostawić takie książkowe indywiduum wielką niewiadomą. ;)

A na koniec utwór, którym, tak jak "Lesiem" próbuję poprawić sobie humor zepsuty pogodą za oknem. Zasmakowałam już w wiośnie na dobre i nie mogę teraz pogodzić się z zimnem, wichurą, oraz śniegiem... :/ ;)
                                                                                             
                                                                                                                                        Nada