wtorek, 31 grudnia 2013

Podsumowanie roku 2013.

Tak, Moi Drodzy nadchodzi, zbliża się wielkimi krokami i każe pożegnać nam się, rozstać z ostatnimi 365 dniami- Nowy Rok... Zanim jednak powitam go takiego kompletnie nieznanego, ulepionego z moich planów, marzeń i nadziei chciałabym podsumować ten, który już mija. Nie mogę uwierzyć, że minęło aż 365 dni od chwili, gdy żegnałam się z rokiem 2012 tutaj właśnie, wspominając o najlepszych książkach przeczytanych przeze mnie podczas jego trwania. Mijający już 2013 pod względem książkowym był tym razem czasem powrotów i rozstań- ponownych spotkań z tymi najulubieńszymi powieściami i seriami, by móc się z nimi pożegnać. I tak, przeczytałam po raz kolejny pierwsze dwa tomy trylogii "Magicznego Kręgu" i "Diabelskich Maszyn", żeby móc sięgnąć po ich finałowe tomy. Wróciłam także do "Darów Anioła", które rozpaliły moją wyobraźnię na nowo i do "Delirium", przeżywając jeszcze mocniej historię miłości Leny i Alexa. A wszystko to jest zaledwie częścią moich literackich podróży odbytych na stronach 79 powieści- z taką właśnie liczbą książek zapoznałam się w 2013 roku. Dzisiaj jednak chcę opowiedzieć Wam jedynie o dziesięciu, o powieściach w  moich oczach najlepszych, które wyobraźni i sercu Nady pozostawiły trwały ślad.




1. "Angelfall" Susan Ee
O wizji aniołów pani Ee nie sposób zapomnieć- jest ona w równej mierze fascynująca, co przerażająca. Podobnie rzecz ma się z  wykreowanymi przez nią postaciami- Penryn i Raffe szturmem zdobyli moje serducho i trafili do grona moich książkowych ulubieńców.










2. "Cień i kość" Leigh Bardugo
Podróże po Ravce, dla której inspiracją była carska Rosja to niezapomniane przeżycie- pani Bardugo stworzyła niesamowicie barwny, bogaty świat i niejednoznacznych, intrygujących bohaterów, których poznawanie to czysta przyjemność dla czytelnika.










3. "Gwiazd naszych wina" John Green
Powieść pana Greena to jedna z najpiękniejszych książek, jakie przeczytałam w swym życiu. Książka, którą przeżyłam, jak nigdy dotąd- wewnętrznie, w duszy, autentycznie.










4. "Cinder" i "Scarlet" Marissa Meyer 
Pani Meyer czaruje swoją Sagą Księżycową, oj czaruje. Jej seria to istny misz-masz gatunków literackich, w której znalazło się wszystko, to co lubię: fascynująca dystopia, kosmiczne science-fiction, wciągająca po uszy powieść przygodowa, z szybko mknącą akcją, przywodząca na myśl czasy dzieciństwa baśń i urokliwy, subtelny romans.








5. "Mechaniczna księżniczka" Cassandra Clare
Pisząc ostatni tom trylogii "Diabelskie Maszyny" pani Clare przerosła samą siebie. Stworzyła piękną, przemyślaną powieść, którą udowadnia, że jej pomysły i wyobraźnia nie mają granic oraz końca. Nie sądziłam, że można zżyć się z bohaterami literackimi do tego stopnia, iż myśl o rozstaniu z nimi na stronach finałowego tomu serii rozrywa serducho. Czytając "Mechaniczną księżniczkę" przekonałam się na własnej skórze, że jest to możliwie i naturalne, biorąc pod uwagę piękno postaci w niej się pojawiających. Na szczęście z Willem, Tessą, Jemem, Charlotte, Henry'm, Sophie i braćmi Lightwoodami nie rozstaję się tak do końca, bowiem żyć będą w mojej wyobraźni.








6. "Posępna litość" Robin LaFevers
Pani LaFevers popełniła absolutnie zachwycającą powieść z pogranicza fantasy i romansu, której akcja osadzona jest w realiach historycznych- XV wiecznej Bretanii. Przygody młodej zabójczyni Ismae służącej Zakonowi Świętego Mortaina, która znajdzie się w samym centrum intryg na królewskim dworze śledzi się z niegasnącą ciekawością i ekscytacją wzmaganymi przez delikatnie rozwijający się i nienachalny wątek miłosny. 







7. "Przez burze ognia" Veronica Rossi
Oczarowana zostałam przez książkę pani Rossi całkowicie, w styczniu mijającego już roku i nadal pod jej urokiem się znajduję- co więcej, nie zmniejszył się on nawet odrobinę. Bo niby to nic specjalnego- dystopii na naszym świecie wiele- niby nie genialnego, ale magię, świeżość, niesamowicie sympatycznych bohaterów, to COŚ "Przez burze ognia" w sobie ma i dlatego ciężko o tej książce zapomnieć.









8. "Requiem" Lauren Oliver 
Ostatnia część trylogii "Delirium" zachwyciła mnie równie mocno, jak jej dwa poprzednie tomy. Sposób pisania pani Oliver, jej poetyckie pióro, potężna wyobraźnia i przekonanie o sile miłości, które chce przekazać i swoim czytelnikom uwodzi mnie za każdym razem, gdy otwieram jej powieści.









9. "Studnia wieczności" Libba Bray
Niezwykły i niezapomniany finałowy tom trylogii "Magiczny Krąg", która zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Pani Bray- jedna z moich ulubionych autorek- dała na stronicach "Studni Wieczności" prawdziwy popis swej niesamowitej wyobraźni i przygotowała dla swych czytelniczek zachwycającą i łamiącą serce historię. 









10. "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes
Boleśnie prawdziwa i niezapomniana historia miłości dwojga ludzi, która zostanie ze mną już na zawsze. Przy lekturze powieści pani Moyes towarzyszył mi i śmiech, i łzy rozpaczy, i pęknięte serce. Wiele czasu potrzebowałam, żeby zrozumieć, że nie jest to książka o umieraniu, lecz o życiu. I nadziei.









Żegnam się już z Wami na dzisiaj Kochani, :* Życzę Wam niezapomnianej zabawy sylwestrowej i dobrego roku 2014- by był on znacznie lepszy niż ten, który mija. Pod każdym względem. :)

                                                                                                                                       Nada


sobota, 28 grudnia 2013

Wampiry z Morganville; Rachel Caine



Claire Denvers to szesnastolatka studiująca na uniwersytecie w Morganville- mieścinie położonej niedaleko jej rodzinnej miejscowości. Dziewczyna, chcąc nie chcąc musi mieszkać w akademiku, gdzie grupa dziewczyn na czele z Monicą Morell powolutku zamienia jej życie w istne piekło. Pewnego dnia docinki i głupie żarty przybierają niebezpieczny obrót- Claire zrzucona zostaje ze schodów i solidnie poturbowana. Młodziutka dziewczyna nie może już tego znieść i postanawia zamieszkać poza kampusem. Gdy w gazecie znajduje ogłoszenie mieszkańców Domu Glassów poszukujących czwartego lokatora po krótkim namyśle Claire udaje się na West Lot 716, nie przypuszczając, że znajomość z Michael'em, Eve i Shane'em kompletnie namiesza jej w życiu, gdyż to właśnie od nich dowie się prawdy o drugim, mrocznym obliczu Morganville...

Na kartach Księgi I rozpoczynającej wielotomową serię "Wampiry z Morganville" Rachel Caine zabiera nas to niepozornej mieściny gdzieś w Teksasie, pretendującej do miana prawdziwego zadupia, która dopiero po zmroku pokazuje swą prawdziwą, niezbyt urodziwą, lecz wzbudzającą strach twarz. Między wschodem, a zachodem słońca ulice Morganville świecą pustkami, a jego mieszkańcy barykadują się w domach, gdyż wówczas prym wiodą wampiry i udają się na małe polowanie. Na próżno szukać wśród nich osobnika, którego zadowoli krew jakiegoś zwierzęcia- istoty pojawiające się licznie w powieści pani Caine łakną jedynie tej ludzkiej i co więcej mają do niej prawo. Śmiertelnych mieszkańców Morganville zaś- a przede wszystkim osoby pozbawione Ochrony- sprowadzili do roli swych niewolników. Niewolników, którzy raz na jakiś czas zapewnić im mają na przykład pożywienie w postaci któregoś z przyjezdnych studentów... Intrygujące miejsce nieprawdaż? I jak interesująco mroczne. Muszę przyznać, że ja z rosnącą ciekawością wraz z Claire poznawałam niepokojące i fascynujące tajemnice Morganville, które odkryć możecie i Wy, jeśli sięgniecie po pierwszy tom serii autorstwa Rachel Caine.

„-To on?- spytał tata.- To przez niego wpadłaś w te kłopoty? -To nie ja- powiedział Shane.- Ja tylko tak wyglądam.

Mroczne tajemnice tegoż miasta i jego niejednoznaczni mieszkańcy oraz miejsce stanowiące centrum rozmów i wydarzeń z udziałem czwórki głównych bohaterów- wywołujący w Claire nieodparte wrażenie, że tętni swoim własnym życiem Dom Glassów- nadają "Wampirom z Morganville" posępnego i gęstego klimatu. Ponurą atmosferę powieści rozjaśniają jednak protagoniści książki i ich totalnie rozbrajające i rozwalające dialogi, które niejednego czytelnika przyprawić mogą o niekontrolowane parsknięcia śmiechem. A na pierwszy plan, tratując inne postaci wysuwa się ich czwórka: diabelsko inteligentna Claire, która pozbywa się maski nieśmiałej szarej myszki i zaczyna walczyć o swoje, pozytywnie kopnięta i mnie osobiście momentami irytująca Eve szokująca niejednego swoim stylem emo, wiecznie spokojny Michael, który śpi w ciągu dnia, a nocą gra na swojej gitarze i arogancki, bezczelny, wprawiony w sarkazmie, intrygujący Shane. Barwni są to bohaterowie, oj barwni, niepozbawieni jakiegoś takiego uroku i przeogromnie sympatyczni- ja podczas czytania ponad pięciuset stron Księgi I zżyłam się z nimi niesamowicie i z niecierpliwością czekam na ponowne z nimi spotkanie na kartach drugiej części "Wampirów z Morganville".

Całe szczęście, że Amber wpadł na pomysł wydania w jednym tomie dwóch książek- "Przeklętego domu" i "Balu umarłych dziewczyn"- gdyż nie wyobrażam sobie, że czytać bym je miała osobno i (O Zgrozo!) z jakimś odstępem czasowym. Tak naprawdę części te tworzą całość, skupiają się na jednym, wspólnym wątku i nazwijmy to tomik pierwszy kończy się sceną (będącą monstrualnym, zatrważającym cliffhangerem), która kontynuowana jest w tomiku drugim. Gdyby więc Wydawca zachował początkowy stan rzeczy i pozostawił rozdzielone dwie książki z serii pani Caine umarłabym z ciekawości, a tak zapobiegł mojej (choćby i metaforycznej) śmierci, co doceniam bardzo. :D

Jak widać moje dzisiejsze wypociny pozytywne są i niepozbawione entuzjazmu- najwyraźniej potrzebowałam właśnie takiej lekkiej, wampirycznej historii, w której znajdzie się i akcja gnająca na łeb, na szyję, która nie da czytelnikowi nawet chwili oddechu, i uroczy wątek miłosny, i krew (jak na prawdziwą powieść o krwiopijcach przystało) i humor. Dlatego też "Wampirom z Morganville" z czystym sumieniem daję 5/6.

„-Wolałem kiedy byłaś nieśmiałą dziewczynką. Co się z tobą porobiło? -Mieszkam z wami. -No tak.”


wtorek, 24 grudnia 2013

Życzę Wam...

Źródło*

W przerwie między sprzątaniem, ubieraniem choinki i kończeniem ciasta, które debiutuje dopiero w moim domu chciałabym Wam złożyć płynące prosto z Nadzinego (wiem- nie ma takiego słowa) serducha życzenia. Pięknych, rodzinnych i zdrowych Świąt Bożego Narodzenia pełnych magii, radości i niezapomnianych chwil z rodziną, przyjaciółmi i przednimi książkami, spełnienia najskrytszych marzeń i wspaniałych prezentów pod choinką życzę Wam Kochani.


                                                                                                                                      Nada







* No nie mogłam się powstrzymać- musiałam, po prostu musiałam podzielić się z Wami tutaj świątecznym obrazkiem, na którym widnieją bohaterowie moich najukochańszych "Diabelskich Maszyn" Cassandry Clare. :3 Czyż nie jest uroczy? :)

niedziela, 22 grudnia 2013

Achaja. Tom I; Andrzej Ziemiański



Zgodnie z wiekową tradycją męski potomek każdego z siedmiu książąt Królestwa Troy ma odbyć kilkuletnią służbę wojskową. Wszelkie odstępstwa od tejże zasady nie są mile widziane przez możnych, co martwi Achentara, który nie spłodził syna z pierwszą żoną, lecz...córkę. Kierowany podszeptami drugiej, młodziutkiej małżonki darzącej jego pierworodną szczerą nienawiścią wysyła piętnastoletnią Achaję do wojska. Dziewczyna nagle wrzucona zostaje do brutalnego świata walki i nieludzkich warunków, w którym nie potrafi się odnaleźć- dopiero po upływie długiego czasu hartuje się, zdobywa siłę i umiejętność władania bronią. Gdy wybucha wojna zarówno ona, jak i inni szkolący się żołnierze nie mogą doczekać się walki. Na polu bitwy czeka ich jednak okrutny los- oddział, w którym znajduje się Achaja zostaje doszczętnie rozbity, a dziewczyna trafia do niewoli...

Zaan to ponad czterdziestoletni skryba, który większość swych dni spędził przy księgach i pismach. Mężczyzna znudzony jest szarością swego życia- marzy o niezwykłych przygodach, awanturach. Pewnego wieczoru, siedząc, jak zwykle przy kuflu piwa w karczmie zwraca uwagę na srebrnowłosego przybysza i kierowany dziwacznym impulsem postanawia go śledzić. Zostaje wówczas świadkiem niezwykłej sytuacji- młodzieniec pokonuje i zabija w bijatyce kilku najznamienitszych i najlepiej wyszkolonych w Królestwie żołnierzy- samych rycerzy Zakonu. Zafascynowany siłą, energią Siriusa postanawia zostać jego giermkiem i wraz z nim wymyśla oszustwo, szwindel wszech czasów, o którym ludzie mieliby opowiadać przez kolejne kilkadziesiąt lat...

Andrzej Ziemiański w pierwszym tomie obszernej powieści "Achaja" otwiera czytelnikowi wrota do swego fantastycznego świata, w którym jak dla mnie okres starożytności krzyżuje się z czasami średniowiecza. I tak na kartach książki tegoż autora będziemy świadkami bitew, które swymi realiami przypominają na przykład wojnę trojańską, w której udział brali niejacy Achajowie (hmmm...czyżby byli oni inspiracją dla imienia głównej bohaterki?) opisaną w "Iliadzie" Homera; narodzin poważnej już matematyki związanymi z drugoplanowym bohaterem powieści niezdającym sobie z nich właściwie sprawy- niejakim matematykiem- i powstawania teorii heliocentrycznej (zapewniającej panu Kopernikowi nieśmiertelną pamięć), za którą pewna postać w książce oskarżona niemal zostaje o głoszenie herezji. Tak Moi Drodzy- Ziemiański bez krępacji bawi się historią i tworzy fantasy, które przy tym swoim pomieszaniu z poplątaniem jest takie...słowiańskie. I polskie. A, gdzie ta "polskość' tejże powieści się  przejawia zapytacie. A no w przekleństwach odpowiem.

"Polacy nie gęsi, iż swój język mają" pisał Rej, a Ziemiański udowadnia, że niektórzy nasi rodzimi autorzy też mają własny- język wulgaryzmów. Nada nie narzekałaby na przekleństwa w jego powieści (i mówi to z pełną odpowiedzialnością), gdyby nie ich zmasowana ilość. W pewnych sytuacjach byłyby one nawet zupełnie naturalne i zrozumiałe (tak jak w "Wiedźminie" Sapkowskiego bądź "Grze o tron" Martina), ale, gdy wkłada się je w usta niemal wszystkich bohaterów, w prawie każdej sytuacji, w której się znaleźli męczą i wkurzają one niemiłosiernie. A w "Achai" klną wszyscy: i książęta, i księżniczki, i prostytutki, i żołnierze, i skrybowie, i dzieci. Ja rozumiem cel zastosowania  wulgaryzmów przez autora-  poprzez nie chciał pełniej zobrazować czytelnikowi  brutalne, okrutne realia, w jakich przyszło żyć jego bohaterom- ale mimo tego, nadal śmiem twierdzić, że mniejsza ich ilość bynajmniej, by powieści nie zaszkodziła, lecz zadziałała na jej korzyść.

Tym razem do kreacji protagonistów, jako takiej nie mogę się przyczepić- pewien swój poziom ma, przyzwoita jest i całkiem dobra. Bohaterowie to niezłe ziółka- zdecydowanie ich duszom i charakterom daleko do czystości. Ale to właśnie, dzięki temu tak intrygują, ciekawią czytelnika. Jak dla mnie spośród wszystkich postaci występujących w powieści na największą uwagę zasługuje Zaan i Sirius- skryba zaskakuje swym przenikliwym umysłem stratega, w czym przypominał mi martinowskiego Tyriona Lannistera, świadomością ceny władzy, a srebrnowłosy młodzieniec swą totalną amoralnością. Tytułowa Achaja także coś ciekawego w sobie ma- zastanawia czytelnika jej psychiczna siła, zdolność przezwyciężenia przeciwności losu, który na jej młode barki zrzucił tony ciężkich, okrutnych doświadczeń. Z drugiej strony w moich oczach tej właśnie postaci najbardziej brakuje wyrazu, drzemie w niej jakaś sztuczność wywołująca we mnie wobec niej antypatię, której mimo prób nie mogę się pozbyć. Liczę jednak, że w tomach kolejnych tej powieści, chociaż trochę się ona zmniejszy.

Mimo tych nieszczęsnych wulgaryzmów i nie zawsze przekonywujących mnie bohaterów uniwersum pana Ziemiańskiego pochłonęło mnie bez reszty. Autor opracował widocznie skuteczne zaklęcie, dzięki któremu od jego powieści trudno się oderwać- przynajmniej ja miałam z tym problem. Tom pierwszy "Achai" kończy się w TAK ciekawym momencie, że chciałoby się czytać kolejny tu i teraz. Ja oczywiście chyżo pobiegłam do biblioteki, licząc, że do domu przyniosę i drugi, i trzeci, jednakże ku mojej rozpaczy oba były wypożyczone. :( ;) Muszę, więc polować na nie w dalszym ciągu, a tymczasem fanom dobrej, krwistej i polskiej fantastyki polecam część pierwszą powieści Ziemiańskiego, wystawiając jej mocne 4/6.






środa, 18 grudnia 2013

Świąteczne High Five, czyli książki, które mogłabym znaleźć pod choinką...

HIGH FIVE! to nowa akcja, w związku z którą na blogu pojawiać się będą rankingi ulubionych, najlepszych, najbardziej interesujących, bądź najgorszych książek, filmów, gier, postaci, itp...
Dzięki temu zarówno czytelnicy mogą poznać bliżej blogerów, jak i blogerzy czytelników, jeśli ci będą chętni na podzielenie się swoimi przemyśleniami i opiniami. Więcej informacji TU.







Boże Narodzenie zbliża się wielgachnymi krokami, a wraz z nim w myślach niemal wszystkich ludzi pulsuje słowo "prezenty". Gorączkowo rozkminiamy, rozmyślamy, co też podarować naszym bliskim i przyjaciołom z okazji Świąt i sami cichutko liczymy, że znajdziemy pod choinką wymarzone rzeczy. Także Nada śni sobie, o prezentach książkowych od jakiegoś przemiłego Ktosia, bądź kochanych Ktosiów. :3 :) A o jakich? Zobaczcie sami. :D




1. "Dziecko śniegu" Eowyn Ivey
W wigilijny wieczór najchętniej czytam klimatyczne i urokliwe powieści, których akcja rozgrywa się właśnie zimą- wówczas jakimś dziwnym sposobem intensywniej odczuwam ich magię. Książka pani Ivey należy właśnie do takich książek- na wpół baśniowych, ale też bardzo rzeczywistych, poruszających i... pięknych. Jestem tego pewna.








2. "Dom służących" Kathleen Grissom
"Dom służących" zapragnęłam przeczytać w chwili, gdy zapoznałam się z jej rekomendacją, mówiącą, iż powieść ta trafi w gusta osób, które pokochały "Służące" pani Stockett. Tak, zgadliście- i ja zaliczam się do ich grona, dlatego wprost nie mogę nie przeczytać książki pani Grissom.









3. "Lokatorka Wildfell Hall" Anne Bront
Powieść Emily już znam - jej "Wichrowe Wzgórza" zachwyciły mnie i oczarowały- z Charlotte spotkam się już niebawem - "Dziwne losy Jane Eyre" czekają już na półeczce- i tylko Anna chowa się przede mną, dlatego muszę w końcu pochwycić w dłonie którąś z jej książek.











4. "Pisane szkarłatem" Anne Bishop
Dawno nie czytałam przedniego, pełnokrwistego urban fantasy a mam na nie niebywałą ochotę. Najnowsza powieść Anne Bishop zdaję się nim właśnie być (o czym dowiedziałam się z Waszych recenzji), dlatego chciałabym zwiedzić świat stworzony przez tę autorkę i zaznajomić się osobiście z Meg i Wilkiem, których spotkać można na kartach "Pisane szkarłatem".








5. "Gra w kłamstwa" Sara Shepard
Już od dawna niesamowicie kuszą mnie powieści pani Shepard, a chęć ich przeczytania podsyca coraz bardziej megawciągający serial na podstawie cyklu "Pretty Little Liars". Nie zamierzam się jednak (przynajmniej na razie) w niego wplątywać (chociaż chcę, oj baaardzo chcę :P), gdyż zwyczajnie liczy sobie on jak dla mnie zdecydowanie za dużo tomów (słyszałam, że ma ich być...19!!!), których nie mogłabym sobie sprawić, więc na celowniku mam teraz inną, sześciotomową (uff... xD) serię tejże autorki- "The Lying Game". :)






Tak oto prezentuje się mój ranking pięciu książek, które chętnie widziałabym pod choinką. :3 A co z Waszymi wymarzonymi powieściowymi prezentami?

                                                                                                                                       Nada
                                                                                                           
                                                                                                                             

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Gdy ożywają miejscowe legendy...



Witold Uchmann to ponad pięćdziesięcioletni rozwodnik ze skłonnościami do popijania alkoholu, pracujący w jednej z warszawskich redakcji, w dziale poświęconym zjawiskom paranormalnym. Dziennikarz toczy w miejscu zatrudnienia ciągłe batalie z szefem i ponadto jest nieufnie traktowany przez kolegów po fachu z powodu pewnych niedomówień dotyczących jego przeszłości, co owocuje planem wypowiedzenia umowy o pracę. Od odejścia z redakcji wstrzymuje go jednak nowe, intrygujące zlecenie- mail od tajemniczego Krzysztofa Piaseckiego. Uchmann postanawia wyjechać ze stolicy do Guciowa- niewielkiej miejscowości w Roztoczu- i spotkać się z proszącym o pomoc mężczyzną. Na miejscu odkrywa, że w z pozoru sielskiej i uroczej mieścinie coś jest zdecydowanie nie tak... Brutalne wydarzenia, które zaczną rozgrywać się w Guciowie wydają się mieć związek z miejscową legendą o wiosce mającej mieścić się ponoć w odwiedzanej masowo przez turystów urokliwej Słonecznej Dolinie, która zniknęła, wyparowała wraz ze swymi mieszkańcami z powierzchni ziemi...

Przy czytaniu "Słonecznej Doliny" otwierającej cykl powieści grozy o tytule "Czarny Wygon" najpierw zwraca się baczną uwagę na ciekawe wydanie książki, które nie jest bynajmniej przypadkowe, lecz ma ścisły związek z jej fabułą. I tak oto osobnik się z nią zaznajamiający (na przykład Nada) próbuje rozgryźć, dlaczego tylko niektóre strony powieści ozdobione zostały motywem mgły. Czyżby zaniedbanie Wydawcy? Oszczędność tuszu i czasu z jego strony? Nie, nie Moi Drodzy- toż to zabieg celowy, dzielący książkę na swego rodzaju części! Ta nazwijmy to pierwsza, składająca się z pozbawionych zdobień, najnormalniejszych pod słońcem stron przedstawia nam wydarzenia z perspektywy samego Uchmanna i przerywana jest tą drugą (upiększoną chmurkami, czy czymś w tym stylu dla gwoli ścisłości). Po co? Dlaczego? Na razie zdradzę tylko, że ta nie typowa szata graficzna i kompozycja powieści ma związek z pomysłem pana Dardy. Pomysłem intrygującym dodajmy, nietuzinkowym, sprawiającym, że od książki trudno się oderwać. Konceptem, z którego powstać mogła trzymająca w napięciu, przyprawiająca o dreszcze i ciarki powieść grozy. Tylko, czy taką naprawdę stworzył autor nagradzanego "Domu na wyrębach"?

Darda postanowił udowodnić, że w każdej legendzie tkwi ziarno prawdy, że opowieści, którymi straszy się dzieci narodziły się z choć w maleńkim stopniu prawdziwych historii. Osią fabuły "Słonecznej Doliny" jest właśnie zapomniana przez wielu mieszkańców Guciowa (tego z wyobraźni autora oczywiście) legenda o Starzyźnie- wiosce, która zniknęła z naszego świata. Wzmianki o niej, które słyszy Uchmann intrygują i czytelnika- coraz bardziej ciekawi go jej wątek,chciałby poznać ją w całości. Ku jego zdumieniu będzie mógł on opowieści o znikającej miejscowości po prostu dotknąć- na kartach ozdobionych motywem chmur wkroczy do przeklętej Starzyzny, w której czas stanął w miejscu i pozna jej mieszkańców. Muszę przyznać, że i ja z rosnącym niepokojem zwiedzałam tę wioskę- jej opis zaserwowany nam przez pana Dardę dał popis mojej wyobraźni i sprawił, że obraz wiejskich domów osnutych mgłą, których okna rozświetlają burą i nieprzeniknioną ciemność, gdzie czyhają tajemniczy Oni utkwił głęboko w mojej głowie i pamięci, a dziwaczne i co najmniej podejrzane zachowanie osób ją zamieszkujących zaaferowało mnie przeogromnie. Pod wrażeniem świeżego pomysłu autora, który zmierzał do przestraszenia mnie w jakimś tam stopniu, byłam wielkim, ale w pewnym momencie udał się on w kierunku mnie osobiście rozczarowującym. Rozwiązania niektórych wydarzeń i tajemnic trącić zaczęły jakąś banalnością i kiczowatością (Melonie wybacz mi... ;p)- autor przedobrzył i przegiął z dawką "straszności", która zastosowana z umiarem mogła przyprawić czytelnika o dreszcze, a tak wywołała  jedynie ponury uśmiech rozbawienia zaprawionego irytacją na jego twarzy (czytaj w przypadku Nady). Przyczepić muszę się także do kreacji bohaterów- ja wiem i  rozumiem, że w powieści grozy nie chodzi o wnikliwą analizę psychologiczną postaci i bez sensu jest się jej w tym gatunku doszukiwać, ale jednak...Jednak protagoniści obdarci z cech wyróżniających ich spośród innych tracą na tym wiele, gdyż nie przykuwają uwagi czytelnika, zaś ich losy nie emocjonują i interesują go tak bardzo...

Pan Darda ma jednak jeszcze u mnie szanse- sylwetki niektórych bohaterów (na przykład Witka, Adama, czy Rafała) zarysowane zostały w taki sposób, że ich szkice rozwinąć się mogą w coś naprawdę dobrego. Autor ma także szerokie pole do popisu w rozwiązaniu tajemnicy przeklętej Starzyzny- liczę na emocjonujące i wbijające w fotel rozstrzygnięcie tej sprawy w kontynuacji "Słonecznej Doliny", mając nadzieję, że dalsze przygody bohaterów wywołają we mnie więcej emocji, ekscytacji...i strachu. Biorąc pod uwagę dotychczasowe, mimo wszystko dobre pomysły pana Dardy jest na to jakaś szansa.  -4/6

środa, 4 grudnia 2013

Było, minęło...


Grudzień rozgościł się już na dobre i przez najbliższe 27 dni pobędzie z nami, ale ja jeszcze nie przyjęłam do wiadomości jego obecności, gdyż wciąż żyję listopadem- a zwłaszcza książkami, które w tymże miesiącu przeczytałam. I tak długie, typowo jesienne wieczory spędzałam z Anną, z którą zżyłam się przeogromnie, czego w ogóle się nie spodziewałam. Anna ta Moi Drodzy wcale nie jest główną bohaterką najsławniejszej powieści Tołstoja, ja wskazuje nam to jej tytuł- do tej roli pretenduje raczej Konstanty Lewin- lecz jej duchem, istotą. Bo to właśnie historię tej kobiety przeżywa się najbardziej, tę postać podziwia się za odwagę do walki o szczęście i miłość, na nią się złości za błędne i głupie decyzje oraz zazdrość, która wszystko zniszczyła, jej się współczuje i kibicuje. To tak naprawdę dla niej czyta się to ponad tysiąc stronicowe tomiszcze, chociaż teraz wiem i czuję, że właściwie całe jest wyśmienite. Nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, czym Tołstoj mnie tak w swej powieści zauroczył, co sprawiło, że historia miłości Anny Karenin
i Aleksego Wrońskiego wciąż rozgrywa się w mej pamięci na nowo- obraz pierwszego ich spotkania na stacji kolejowej, balu, przez który Kitty miała złamane serce, czy niefortunnego wyścigu koni nadal mam przed oczyma mojej wyobraźni. Być może to, że uczucie między nimi dopiero z czasem wydało mi się prawdziwe- jak oni sami musiałam je najpierw zrozumieć i zaakceptować. Albo fakt, że nie było ono idealne, rodem z najpiękniejszej i szczęśliwie kończącej się baśni- miało swe cienie i blaski, piękne i smutne momenty. A wszystko dlatego, że i im samym tak naprawdę daleko do doskonałości- jak w prawdziwym życiu muszą nauczyć się siebie kochać. Za wady, zalety, skazy w wyglądzie, bądź charakterze. I to chyba ta kreacja postaci tak żywych i naturalnych ujęła mnie najbardziej- możliwość poznania ich zarówno od lepszej i gorszej strony, wyrobienia własnej opinii na ich temat. Autor nam jej bowiem nie narzuca- on tylko historię Anny i Wrońskiego przedstawia... "Anna Karenina" wydawać się może wyłącznie romansem, jednak właściwie nie do końca nim jest. To przede wszystkim powieść obyczajowa, podejmująca tematykę społeczną, przedstawiająca problemy, przed którymi stanęło chłopstwo w Rosji po uwłaszczeniu, czy też proces rodzenia się bolszewizmu w tymże kraju, które w pośredni, bądź bezpośredni sposób wpłyną na losy pewnych protagonistów- jeden z nich będzie rozdarty na przykład między poczuciem obowiązku zrobienia czegoś dla społeczeństwa, a pragnieniem osobistego szczęścia- oraz psychologiczna, będąca swego rodzaju studium ludzkiej psychiki, natury, uczuć i emocji targającymi człowiekiem. Tołstoj stworzył niezwykłe, olbrzymie (zarówno w dosłownym, jak i przenośnym sensie), wielowątkowe dzieło, którego zrozumienie umożliwiło mi przeczytanie posłowia- dzięki niemu właśnie odkryłam, że sympatyczny, szczery, inteligentny i uparty Lewin po uszy zakochany w Kitty to tak naprawdę alter algo samego autora- i lepiej poznałam zarówno tę niesamowitą i zachwycającą literaturę przez wielkie "L" jak i samego jej nietuzinkowego twórcę. 6/6


Listopad jednak to nie tylko zapoznawanie się z dziełem zaliczanym do klasyki, ale i czytanie powieści z rodzaju tych bardziej lekkich, zahaczających o fantasy- przedniego paranormal romance, którego królową (mówię to z pełną odpowiedzialnością) w moich zepsutych od czytania po nocach oczach jest...Cassandra Clare. ;) Zdecydowanie ma kobita talent snucia fascynujących opowieści i tworzenia zapadających głęboko w pamięć postaci, oj ma i dlatego jej powieści czyta się z czystą przyjemnością oraz (przynajmniej w moim przypadku) niegasnącym zachwytem. Po raz pierwszy do świata Nocnych Łowców na kartach początkowych trzech części Darów Anioła (które wówczas miały tworzyć tylko trylogię, ale magicznym sposobem rozrosły się do sześciotomowej serii ;)) wkroczyłam kilka dobrych lat temu, będąc jeszcze małolatą. Powracając, do "Miasta popiołów" i "Miasta szła" w ostatnim tygodniu listopada, po upływie tak długiego czasu obawiałam się trochę, że magia tego cyklu już dla mnie wygasła, a jego bohaterowie utracili swój urok. Gdzież tam! Pani Clare na nowo oczarowała mnie swoim uniwersum, który dopracowany został w każdym nawet najdrobniejszym szczególe, zachwyciła Idrisem z zapierającymi dech w piersi widokami oraz Nowym Yorkiem, którego ulicami chadzają magiczne i niebezpieczne istoty i rozkochała w stworzonych przez siebie postaciach. Przy ponownym spotkaniu z nieśmiałą i szczerą Clary, sarkastycznym Jace'em, poczciwym, stojącym za rudowłosą kumpelą murem Simonem, skrytym i małomównym Alecem oraz przebojową Izzy nie opuszczało mnie odczucie, że jestem wśród starych przyjaciół- przyjaciół, w których odkryłam coś nowego. Jestem pełna podziwu wobec kreacji protagonistów popełnionej przez tę autorkę- nie stworzyła ona ani jednej postaci, która byłaby niczym niewyróżniającą się twarzą bez wyrazu tworzącą tło i tłum- w każdą, nawet drugoplanową osobę tchnęła życie i nadała jej niepowtarzalny charakter oraz duszę. Fakt- jej książki nie są arcydziełami, książkami wybitnymi napisanymi genialnym i kunsztownym stylem, ale przecież nie miały nimi być. Ich zadaniem jest oderwanie czytelnika od szarej rzeczywistości, rozśmieszenie go oraz poruszenie i w tej właśnie roli sprawdzają się w 100%. Ja czytając powieści o przygodach Nocnych Łowców przenoszę się do świata, w którym czuję się tak dobrze i swobodnie, jak we własnym domu. I wiem, że kiedyś jeszcze do niego powrócę. 6/6

Źródło


Jak widać pod względem czytelniczym listopad wypadł nawet lepiej niż dobrze- przeczytałam kilka świetnych książek, z czego bardzo się cieszę. A jak było u Was w minionym już miesiącu? Jaka książka przeczytana  podczas jego wieczorów poruszyła, zachwyciła Was najbardziej? No dobra, dobra- dam już spokój i pożegnam się z Wami utworem, który w listopadzie stale gościł w moich głośnikach, licząc, że dzisiejsze moje wypociny przypominające podsumowanie kogoś zainteresują. :D
                                                                                                                       
                                                                                                                                      Nada