czwartek, 17 września 2015

Przygoda goni Przygodę czyli "Nomen Omen" Marty Kisiel


Dwudziestopięcioletnia Salomea Klementyna Przygoda prócz niecodziennego imienia ma ogniście rude włosy, wzrost koszykarza, powab Terminatora i rodzinkę z piekła rodem. Ojciec jej, bowiem mentalnie żyje w XIX wieku, matka za wszelką cenę chce, by córka uwolniła swój rozbuchany erotyzm i zerwała kajdany fałszywej cnotliwości a brat to patentowany leń i nierób. Nic, więc dziwnego, że dziewczyna postanawia wyprowadzić się z domu- pewnego dnia pakuje manatki, opuszcza rodzinną miejscowość i wynajmuje pokoik na stancji we Wrocławiu. Lipowa 5, gdzie przyjdzie jej zamieszkać nie jest jednak zwyczajnym miejscem- z daleka omijają je przechodnie, a taksówkarze parkują na sąsiedniej ulicy. Dom prowadzony jest, bowiem przez trzy wzbudzające respekt staruszki- siostry Bolesne- i wygląda jakby żywcem wyciągnięto go z jakiegoś horroru. Gdyby tego było mało, panuje w nim żelazny rygor, w słuchawce telefonu słychać tajemnicze szepty a radio wydaje niepokojące szmery, zaś pokój, który wynajmie Salka ma jeszcze jednego lokatora- gadającą papugę uzależnioną od wafelków, która bezczelnie pcha się jej do łóżka. Dziewczyna w myśl "byle z dala od rodziny" postanawia jednak tam zostać, nie przypuszczając, że pewnego dnia na Lipowej 5 pojawi się jej ukochany brat Niedaś, by znów uprzykrzyć jej życie i na dodatek utopić ją w Odrze...

Chyba już wiem jaką powieść mogłabym nominować do kategorii "Największa zagwozdka 2015 roku". Tak, tak, niezaprzeczalnie nadawałby się do niej "Nomen Omen" Marty Kisiel, bo zupełnie nie wiem, co też mam na jego temat myśleć. Dawno, oj dawno nie czytałam książki, która teoretycznie przypadła mi do gustu i jednocześnie nie podobała mi się zbytnio. I teraz mam kolejny problem. Jak ja mam Wam, do jasnej anielki, to moje wielce (nie)logiczne zdanie wytłumaczyć?! Hmm...hmmm...
Ogółem mówiąc, druga w dorobku pisarskim, powieść pani Kisiel to odrobinę taka literacka układanka puzzle. Początkowe rozdziały książki zaś stanowią jakby jej rozsypane bez ładu i składu elementy, które dopiero z czasem zaczynają tworzyć jakąś sensowną całość- na starcie lektury "Nomen Omen" wraz z bohaterką wpakowani zostajemy w jeden wielki i bzdurny, wręcz alogiczny kabaret, który sprawia, że oczy wychodzą nam z orbit z niedowierzania. Bo tak wiele w nim groteski i absurdu- tyle, że niestety przesadzonego i wymuszonego. Moim zdaniem, pani Kisiel po prostu przedobrzyła- zwłaszcza z dowcipem. Z mojej strony wyglądało to tak, że chciała za wszelką cenę rozśmieszyć czytelnika, więc bez umiaru naładowała swoją powieść słownymi gagami i żartami, aż zaczęły się one z niej wylewać. A wiadomo, co za dużo to niezdrowo. Poza tym poziom dowcipu jakim, co rusz wykazują się bohaterowie, mnie jakoś nie usatysfakcjonował- te wszystkie teksty typu "Killnij gada!", "Kill go szotem!", bądź "Rrrany banany!" nie bawiły mnie zupełnie. Może gdyby było ich troszkę mniej, gdyby humor był tylko takim deserem w powieści, a nie daniem głównym to dzisiaj pisałabym o "Nomen Omen" inaczej. A tymczasem  tylko przejadłam się tą pseudo-śmiesznością.

Sama fabuła książki nie jest wcale taka zła- pani Kisiel snuje historię, która z perspektywy czasu, wydaje mi się naprawdę ciekawa. Tyle, że trzeba pokonać blisko połowę książki, by nabrała ona jako takiej klarowności i by dostrzec zamysł autorki. To jak z układaniem tysiąca puzzli (ależ ja się na te puzzle uparłam dzisiaj, nie?)- trzeba czasu i cierpliwości, żeby wyłonił się z nich jakiś konkretny obraz. Zdarzenia rozgrywające się na kartach "Nomen Omen" także mają sens i toczą się w zaskakującym kierunku. Nie spodziewałam się, że opowieść o przygodach Salki zahaczy o takie tematy (a jakie są to kwestie, oczywiście nie zdradzę). Przede wszystkim, wielkie brawa należą się autorce za zgrabne połączenie fantastyki z wątkiem II wojny światowej. Historia wojennego Wrocławia to moim zdaniem najmocniejsza strona powieści, która skłoniła mnie do tego, by o losach niemieckiego Breslau dowiedzieć się czegoś więcej. Nie mogę umniejszać także zdolności pisarskich autorki "Nomen Omen"- pani Kisiel zdecydowanie potrafi posługiwać się piórem. Jak na prawdziwą polonistkę i humanistykę przystało bawi się słowem, językiem i motywami literackimi, nie stroniąc też od łacińskich sentencji i odniesień do polskich klasyków. Jej powieść czyta się naprawdę dobrze i przyjemnie- myślę, że lekki, gawędziarski styl autorki robi tu swoje. Piętą achillesową jest jedynie ten toporny humor rodem ze "Świata według Kiepskich"- momentami żenujący i prostacki. Z tego powodu nie zamierzam jednak skreślać twórczości pani Kisiel grubą krechą- "Dożywociu" na pewno dam szansę, bo słyszałam, że dowcip jest w nim subtelniejszy i zabawniejszy. Daję jej także wielkiego plusa za rozdział piętnasty, "w którym siostry Bolesne biorą sprawy w swoje ręce", za Breslau, o jakim powinniśmy pamiętać, za pewnego filologa oraz zakończenie, które ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu wywołało uśmiech na mojej twarzy i jakieś takie ciepełko na sercu. 3/6





Jako, że dzisiaj na bloga zawitała nasza rodzima literatura, to i utwór muzyczny też Wam polski zaserwuję, a co! Enjoy!

  Nada


  

czwartek, 10 września 2015

"Na krawędzi dwóch światów"


"Życie jest takie cenne właśnie dlatego, że jest krótkie. Nawet ci najbardziej odporni są w gruncie rzeczy delikatni. W życiu nie chodzi o umieranie czy nieumieranie. Chodzi o to, by dobrze żyć. Żyć tak, żeby być szczęśliwym i dumnym."

Rubież to rozległa kraina na styku dwóch przeciwstawnych wymiarów, stanowiących dla siebie niejako lustrzane odbicie- Dziwoziemi zamieszkiwanej przez różnorakie nadprzyrodzone istoty i ludzi obdarzonych paranormalnymi zdolnościami oraz Niepełni, której mieszkańcy przekonani są, że żyją w Stanach Zjednoczonych w Ameryce Północnej pozbawionych niezwykłości. W świecie pomiędzy magia też jest obecna- napotkać można tam zmieńca, bądź przywróconego ze zmarłych człowieka, a klątwy rzucane na wścibskich sąsiadów albo cudzoziemców nie są niczym zaskakującym. Życie w Rubieży nie jest jednak łatwe- najlepiej wie o tym Rose Drayton, której życie mimo młodego wieku zdążyło nieźle dać w kość. Dziewczynie ciąży na barkach odpowiedzialność za dwóch młodszych braci- jest ona dla nich nie tylko starszą siostrą, ale i matką, ojcem oraz żywicielem. By zapewnić chłopcom ludzkie warunki życia, Rose ciężko pracuje w Niepełni, jednak w Walmarcie zarabia grosze, przez co Draytonowie ledwie wiążą koniec z końcem. Kłopotom dziewczyny nie ma końca- w samej Rubieży zaczyna dziać się coś niepokojącego, a niespotkane wcześniej stwory czają się wszędzie. Gdyby tego było mało z Dziwoziemi przybywa tajemniczy arystokrata- wojownik, a jego celem jest... poślubienie Rose. Zadziorna dziewczyna nie ma jednak zamiaru być klaczą rozpłodową i prędzej padnie trupem niż pozwoli się zabrać cudzoziemcowi. Co wyniknie z jej spotkania z lordem Caraminem i w jakich wydarzeniach przyjdzie jej brać udział? Tego nie dowiecie się już ode mnie- by poznać odpowiedzi, będziecie musieli sięgnąć po "Na krawędzi".

- Przestań- warknęła Rose.
- Co przestań?- Zwrócił się ku niej i załapała się jeszcze na końcówkę tego uśmiechu. Mogłaby patrzeć przez lata i nigdy nie miałaby dość.
- To- powiedziała twardo.- Przestań.
-Denerwuję Cię? Tłum adoratorek zgęstniał.
- Spowodujesz zamieszki.
- Tak myślisz? Dotąd nigdy nie spowodowałem zamieszek, choć raz wywołałem awanturę. Kilka młodych kobiet przyjechało z zamiarem skłonienia mnie do do małżeństwa i między ich matkami doszło do wymiany ciosów. To było przezaba... znaczy straszne. Po prostu straszne.
- Tak.- Rose westchnęła teatralnie, udając współczucie. - To straszne być bogatym i obezwładniająco przystojnym, i uwielbianym przez kobiety. Moje serce krwawi ze współczucia. Biedactwo, jak ty to wytrzymujesz?"

Powieść traktująca o perypetiach Rose Drayton to moje pierwsze spotkanie z duetem pisarsko- małżeńskim kryjącym się pod pseudonimem Ilona Andrews i na pewno nie ostatnie, bo przy lekturze "Na krawędzi" bawiłam się po prostu przednio i przeżyłam zwariowaną przygodę w doborowym towarzystwie. Jedną z najmocniejszych stron książki są protagoniści- wyraziści, prawdziwi, sympatyczni, żywi. Rose nie sposób nie polubić- to zadziora i kick-ass, która nie da sobie w kaszę dmuchać, a natrętowi przyfasoli ze strzelby, bądź odpowie tak sarkastycznym komentarzem, że mu pójdzie w pięty. A ten natręt z kolei jest arogancki, ironiczny i pewny siebie, a do tego świetnie włada mieczem i ciętym językiem. Oj, Declan i Rose to dopiero duet- między nimi iskrzy tak, że grozi wybuchem, a czytelnik ma z tego niebywałą radochę. A zwłaszcza z ich zabójczych dialogów. Oczywiście ta barwna dwójka to nie koniec plejady fantastycznych bohaterów, jakich przyjdzie nam spotkać na kartach książki Andrews- na uwagę zasługuje także kilku innych. Taki William, na przykład, to chyba najciekawszy charakter w całej powieści. I najbardziej niejednoznaczny. Ten ciężko poraniony przez życie mężczyzna skrywa w sobie mnóstwo bólu i uczuć które tylko szukają ujścia. I to przez niego będę musiała poznać "Księżyc nad Rubieżą"- jak najszybciej, oczywiście, bo umieram z ciekawości, co do jego dalszych losów. Mnóstwo uroku mają w sobie także młodsi bracia Rose- Georgie i Jack są przekochani. Uwielbiam ich za rezolutność, odwagę i niebywałą wrażliwość.

"Przyjaciele sprawiają, że świat jest lepszy. To prawdziwy zaszczyt. Ze wszystkich ludzi, jakich dana osoba zna, wybiera sobie ciebie i uznaje za godnego tej przyjaźni."

Jak na rasowe urban fantasy przystało "Na krawędzi" może pochwalić się wspaniałą kreacją świata. Uniwersum stworzone przez Andrews jest bardzo pomysłowe i ciekawe. Trzy zupełnie różne krainy oddzielone od siebie niewidzialną granicą, to trzy razy więcej lokacji do zwiedzania oczyma 
wyobraźni! A fakt, że mieszkańcy Niepełni nic o pozostałych magicznych wymiarach nie wiedzą, zaś nieodpowiedni Dziwoziemcy przekraczający granicę lustrzanego odbicia swej ojczyzny tracą swoje umiejętności i nie mogą już do własnej krainy powrócić, przywiódł mi jakoś na myśl Storybrooke i OUaT, przez co książkę Andrews czytało mi się jeszcze lepiej. Bo to niebywale pozytywne skojarzenie. W "Na krawędzi' ogromną rolę odgrywa także romans- ale, o dziwo, jakoś do niego nie potrafię i nie chcę się przyczepić. Państwo Andrews muszą mieć jakieś czarodziejskie pióro, bo, o ile w każdej innej tego typu powieści, wątek miłosny irytowałby mnie niemiłosiernie, o tyle w tej książce przypadł mi do gustu. Co prawda nie ustrzegł się on odrobiny lukru, ale jest to ilość, która nie wywołuje niestrawności. Bo przede wszystkim między bohaterami skrzy się od dowcipu. I jest ogień. I chemia. Także polecam gorąco. "Na krawędzi" to świetna rozrywka, szalona przygoda, ciekawy romans i udane ubran fantasy z wątkiem- uwaga- baśniowym, który widoczny jest zwłaszcza w dwóch momentach powieści (ciekawa jestem, czy dostrzeżecie go i Wy). Oraz lekarstwo na czytelniczy zastój, jakie w moim przypadku zadziałało wyśmienicie! +4/6

"Z szerokim uśmiechem otworzyła przed nim drzwi, schylając się w parodii ukłonu.
-Proszę, Wasza Wysokość.
-Wasza Lordowska Mość, lordzie Camarine wystarczy.
Wszystko jedno."
                                                                      




A na koniec utwór, odkryty stosunkowo niedawno, którego nie mogę przestać nucić i podśpiewywać pod nosem. Enjoy!

Nada   





                                                                                                                    

niedziela, 30 sierpnia 2015

"Stawić czoła światu"


"Czasami prawda ma problem z przebiciem murów naszych przekonań. Kłamstwo, odziane w stosowną liberię, przechodzi o wiele łatwiej."

W Królestwie Goreddu trwają przygotowania do obchodów czterdziestej rocznicy podpisania pokojowego traktatu między ludzkim a smoczym rodzajem i przybycia Ardmagara Comonota, który współpracując z królową Lavondą, położył kres brutalnym wojnom dwóch ras i rozlewom krwi. Jednak pokój między ludźmi a saarantrai jest kruchy i niepewny- jego posadami zachwiało morderstwo księcia Rufusa, które zdaje się być dziełem smoka. Zabójstwo członka królewskiej rodziny podsyciło w ludziach nieufność i skrywaną nienawiść wobec smoków przybierających człowieczą postać- na ulicach Goreddu szerzy się dragonofobia, a Synowie świętego Ogdy atakują bezbronnych saarantrai pod byle pretekstem. W samym środku wydarzeń w Królestwie i przygotowań do świętowania rocznicy Traktatu Comonota znajduje się młodziutka asystentka Nadwornego Kompozytora, Serafina. Przeczuwa ona, że zabójstwo księcia Rufusa nie było przypadkiem- jej zdaniem ktoś działa na niekorzyść pokoju między ludźmi a smokami. Jednak, czy muzyczka może coś w tej sprawie zdziałać? Zwłaszcza, że sama nie może czuć się na dworze bezpiecznie- każdego dnia zmuszona jest kłamać i ukrywać prawdę o sobie, bo w świetle obowiązujących w Królestwie przepisów nie ma prawa żyć...

"Miłość to nie choroba."

Rachel Hartman snuje klasyczną opowieść fantasy- historię osadzoną w królestwie, którego realia przypominają średniowiecze, gdzie obok ludzi żyją potężne i niebezpieczne stworzenia- smoki. Te z wyobraźni autorki "Serafiny" zachowały cechy swych pobratymców ze znanych nam mitów i legend- mają słabość to złota i gromadzą je niczym Smaug z tolkienowskiej powieści, zioną ogniem i szybują wysoko w przestworzach, ale prócz tego mogą też przybrać postać ludzi. I mimo, że koncept ten nie jest może nowatorski ani oryginalny, wykorzystało go bowiem wielu innych autorów, to pani Hartman uczyniła go absolutnie zniewalającym. Bo przede wszystkim nie obdziera czytelników z ich własnych wyobrażeń o tych magicznych stworzeniach ukształtowanych przez kanon- są one potężne, majestatyczne, podstępne i śmiertelnie niebezpieczne. Mają łuski, ostre pazury, rogi i skrzydła. Zieją ogniem, składają jaja, żyją w jaskiniach i latają. Są po prostu takie jakie powinny być. A umiejętność zmiany kształtu i przybrania postaci człowieka, którą obdarza te istoty Hartman pokazuje tylko, że nie są i nigdy nie będą one ludźmi. Autorka doprowadza do zderzenia dwóch ras- dwóch rodzajów stworzeń, które różnią się od siebie pod każdym możliwym względem i nie potrafią się zrozumieć. Bo smok nawet, będąc w skórze człowieka, człowiekiem z natury nie jest. To nie jest jego przyrodzona forma i nie czuje się w niej dobrze- saar nie rozumie ludzkich uczuć i emocji, które zaczyna odczuwać, nie potrafi ich nazwać, gdyż w swej naturalnej formie ich nie doznaje. To bestia. Ale autorka udowadnia też, że nawet ten straszny i przerażający potwór może być bardziej ludzki niż niejeden człowiek, nie zdając sobie z tego sprawy i nie rozumiejąc co ten przymiotnik tak właściwie oznacza. I właśnie to nowe a jednocześnie nienowatorskie spojrzenie pani Hartman na naturę tych fantastycznych stworzeń ujęło mnie tak bardzo.

"Wszyscy byliśmy potworami i bękartami, i wszyscy byliśmy piękni."

W "Serafinie" nie odnajdziemy gnającej na łeb na szyję akcji i wbijających w fotel fabularnych twistów- rozwój zdarzeń jest raczej leniwy i nieśpieszny, przerywany opisami emocjonalnych stanów głównej bohaterki i otaczającej ją rzeczywistości. Na samym początku ciężko się w Królestwie Goreddu odnaleźć, panują tam bowiem zupełnie wcześniej niespotkane obyczaje, a jego mieszkańcy odwołują się do tylko sobie znanych Świętych, używają też zupełnie nowych zwrotów i nazw. Z czasem jednak w tym nowym świecie można się zaaklimatyzować- pomocą służy też słowniczek na końcu powieści, gdzie znajdziemy spis postaci i najważniejszych pojęć- i dać pochłonąć historii jaką opowiada nam Serafina. Wiele w niej intryg i spisków, więc nie sposób się przy niej nudzić. Dużą rolę w książce odgrywa  też muzyka, bo to przez nią może wyrazić samą siebie bohaterka. Przede wszystkim jest to jednak opowieść pełna uczuć i emocji, a zwłaszcza bólu i smutku. Bohaterowie powieści przeżyli w swym życiu wiele dramatycznych chwil- historia miłości Claude'a i Linn ściska za serce, a sytuacja w jakiej znajduje się główna bohaterka wzbudza współczucie. I wiele tam jest takich postaci jakby żywo wyciągniętych z jakiejś antycznej tragedii. Na emocjonalność książki wpływają nie tylko sami jej protagoniści czy pierwszoosobowa narracja, która automatycznie sprawia, że historię się bardziej przeżywa, ale i język powieści- Hartman pisze prosto, ale zarazem poetycko, bogato i momentami kwieciście, nie stroniąc od metafor, porównań i opisów. Stylizuje "Serafinę" na powieść z innego wieku. przez co jej powieść czyta się troszkę inaczej, ale inaczej, nie znaczy przecież, że gorzej. We mnie wzbudziła ona coś na kształt zachwytu- czym prędzej chciałabym już poznać "Łuskę w cieniu". Więc polecam, polecam gorąco- nie tylko wielbicielom fantasy i smoków, ale też wszystkim wrażliwcom i miłośnikom pięknych opowieści udanych pod względem i treściowym i literackim. 5/6

"Uśmiechnął się. Ach, mogłam żyć na samych tych uśmiechach. Będę je siać i zbierać jak pszenicę."


sobota, 29 sierpnia 2015

"Drżenie"; Jus Accardo [zapowiedź]



Deznee Cross ma problemy. Niedługo osiemnastka, a ona stoi na skraju szaleństwa. To wszystko wina leków, którymi naszpikował ją Denazen – zbrodnicza organizacja dowodzona przez jej ojca – żeby wzmocnić jej naturalne umiejętności. Bliscy odwrócili się od niej i garstki pozostałych buntowników. Teraz walczą po złej stronie barykady. No, i jeszcze Kale... Gorzej już być nie może.
A jednak jest. Denazen ma rozpocząć nowe badania, tym razem pod kryptonimem „Dominacja”. To oznacza, że trzeba się pozbyć dotychczasowych uczestników eksperymentu. Wydano rozkaz eliminacji wszystkich, którzy zostali jeszcze przy życiu – łącznie z Dez. Dobra wiadomość jest taka, że istnieje jeszcze ktoś z serii pierwszych, próbnych doświadczeń: kobieta, której krew może być lekiem dla drugiej generacji. Tylko, że o jej istnieniu wiedzą nie tylko Szóstki z podziemia…
Cross jest gotów zrobić wszystko, aby Dez nie dostała antidotum. Jest w stanie całkowicie złamać jej ducha. 

PREMIERA 7 WRZEŚNIA!


sobota, 8 sierpnia 2015

"Taki jest porządek rzeczy"


PREMIERA 17 SIERPNIA!

"W życiu nic nie dzieje się tak jak to sobie wyobrażaliśmy, ale ważne, że w ogóle się dzieje."

Desire to olbrzymia korporacja oferująca swym klientom szereg różnorakich usług w sieci. Wirtualne sklepy z żywnością, kosmetykami, filmami, grami komputerowymi, oraz zabawkami dla dzieci, czy też internetowe platformy, gdzie można posłuchać muzyki, zarezerwować podróż w dowolny zakątek świata, znaleźć przepis kulinarny, którym zadziwi się gości, zagrać w wojenną symulację, samemu wybierając lokalizację z dostępnego Bliskiego Wschodu, Czarnej Afryki, Bałkanów i wielu innych miejsc, a nawet kupić organ do przeszczepu, to tylko część jej bogatego asortymentu. I w tym właśnie miejscu, tuż po maturze zatrudnienie znalazła Sabrina. Dziewiętnastolatka jest odpowiedzialna za pisanie cotygodniowych bajek w odcinkach na stronie Fairy Corner przeznaczonej dla najmłodszych użytkowników sieci. Ta praca ją zadowala i satysfakcjonuje- jest dumna z posady w Desire, a bycie częścią personelu tak gigantycznej i świetnie prosperującej firmy, która efektywnie zaspokaja pragnienia swych klientów, uważa za wielki zaszczyt. Jednak spotkanie tajemniczego i niepasującego do świata M. oraz pewne zdarzenie w murach siedziby Desire z czasem zmieniają jej sposób widzenia korporacji- Sabrina zaczyna dostrzegać rysę na z pozoru idealnym wizerunku firmy i poznaje jej prawdziwe oblicze. Desire, owszem, zapewnia ludziom rozrywkę, ale wyrządza im też wiele niedostrzegalnego gołym okiem zła...

"-Jeśli chodzi o mnie, to naprawdę nie ma o czym mówić. Moje życie jest nudne i bez znaczenia.  - Bzdury, żadne życie nie jest bez znaczenia- odparła Sabrina.- A może każde takie jest?- zapytał M., odwracając się do niej- Zastanawiasz się nad tym czasem?- Że życie jest bez znaczenia?- Że należałoby coś zrobić, żeby nadać mu znaczenie."

Czytając "Porządek rzeczy" miałam wrażenie, jakbym oglądała któryś ze swoich zdrowo pokręconych snów- wszystko było takie odrealnione, wyolbrzymione i przejaskrawione. Paola Caprioli stosuje, bowiem w swej powieści groteskę i absurd, czyniąc z niej pozycję naprawdę dziwną i specyficzną. Wydaje mi się, że książki tej włoskiej pisarki nie można odczytywać dosłownie, bo wówczas odebralibyśmy ją jako historię pozbawioną klarownej i określonej fabuły, która nie rozpoczyna się ani nie kończy w żadnym sensownym momencie. "Porządek rzeczy" postrzegany byłby przez nas, jako, ot, taka sobie opowieść bez większego ładu i składu. Tymczasem pozycja ta odbierana jako gigantyczna metafora rzeczywistości, w której żyjemy nabiera sensu i znaczenia. Jest ona tak naprawdę skargą autorki na współczesny, konsumpcyjny świat- świat, w jakim ludźmi rządzą mass media i gigantyczne korporacje, próbujące na każdym kroku coś nam narzucić oraz ich własne pragnienia i wygórowane potrzeby, rozbudzane przez zalewające nas z każdej strony kolorowe reklamy. Przyszło nam żyć w czasach, w których do egzystencji niezbędne i absolutnie konieczne wydają się przedmioty, bez jakich naprawdę moglibyśmy się obyć- nie miały ich w końcu pokolenia przed nami i jakoś sobie radziły. Ale, my ludzie XXI wieku, ustawicznie atakowani przez hasła i spoty reklamowe, czy to w telewizji, czy w Internecie, na ulicy, a nawet w kinie nie potrafimy im się oprzeć, stając się ich niewolnikami. Bo, jak próbuje przekazać nam włoska autorka, te olbrzymie koncerny i sieci sklepów wcale nie zaspokajają naszych pragnień i potrzeb- one je kontrolują.

"Śmierć nie robi na mnie wrażenia. Nie wydaje mi się absurdalna. -Zazdroszczę ci. Max się uśmiechnął. -Nie powinnaś, ja uważam życie za absurd."

Paola Capriolo pisze o świecie, w którym wszystko jest na sprzedaż, o rzeczywistości, gdzie ze Świąt Bożego Narodzenia zrobiono zwykły cyrk, w jakim ludzie, skupiając się na przygotowaniu najlepiej ubranej choinki bądź najwykwintniejszego przyjęcia świątecznego w miasteczku, zapomnieli o tym co najważniejsze- obdarowaniu bliskich swoją obecnością, wsparciem, miłością i wiarą- z ludzkiej tragedii rozrywkę oraz widowisko, a ze zbrodniarza celebrytę. I najbardziej przerażający w tym wszystkim jest fakt, że kwestie poruszane przez autorkę nie są tylko i wyłącznie fikcją- są czymś realnym, jeśli uważnie się przyjrzeć. Tym właśnie przerażającym światem, na wskroś przesiąknięta jest Sabrina- ona nie widzi tego, że Desire pierze ludziom mózgi. Ba! Dziewczyna zamyka nawet oczy na to, że sama tak czyni, w pisanych przez siebie bajkach dla najmłodszych przemycając niezliczone ilości reklam i linków do różnorakich produktów. Jedynym głosem rozsądku w powieści, prócz sędziwego i zmęczonego życiem oraz jak się okazuje zbędnego dla Desire maestro, jest M., który z dnia na dzień pojawia się w życiu bohaterki. Sądy wygłaszane przez tego chłopaka dają do myślenia- nie tylko Sabrinie, ale też samemu czytelnikowi. Jednocześnie postać M. jest ilustracją bardzo smutnego stanu rzeczy- pokazuje, że jednostki, które myślą i mówią inaczej, które nie chcą być takie same jak wszyscy, nie mogą się w tym konsumpcyjnym świecie odnaleźć. Nikt nie rozumie ich bezsilnego krzyku pośród nocy i nikt na niego nie odpowiada.

"Świat to dżungla, nawet dzieci o tym wiedzą. A w dżungli trzeba walczyć o przetrwanie."

"Porządek rzeczy" to powieść z bardzo ważnym przesłaniem, ale niestety ze słabym wykonaniem. Mimo niewielkiej objętości jest ciężka w odbiorze- i to bynajmniej nie z powodu skomplikowanego słownictwa. Capriolo używa powszednich, niespecjalnie wyszukanych zwrotów, operuje prostymi, z reguły pojedynczymi zdaniami, przez co książkę czyta się szybko, ale jednocześnie dość topornie. Bo momentami sprawiają one wrażenie takich wypychaczy, dodanych przypadkowo i nieprzemyślanie. Dialogi i narracja są siermiężne i nieskładne- chwilami nie trzymają się przysłowiowej kupy lub brzmią bardzo sztucznie- zaś kreacja bohaterów należy do niezwykle osobliwych, bo ciężko o postaciach powiedzieć coś więcej. Autorka postawiła na anonimowość- jej protagoniści nie mają nazwisk i zamieszkują nieznane bliżej miasto. I o ile jeszcze ten zabieg pisarki potrafię zrozumieć i potraktować jako celowy, gdyż w ten sposób chciała ona zaznaczyć, że historia przez nią snuta może dotyczyć dowolnego miejsca na ziemi i jakichkolwiek ludzi, a tym samym każdego z nas, o tyle pozbawienie postaci charakterów i cech wyróżniających je spośród innych fikcyjnych person do mnie nie przemawia. Nie odpowiadały mi też relacje między protagonistami- były wymuszone, nienaturalne, takie mechaniczne, a przez to i sztuczne. Dlatego mam z "Porządkiem rzeczy" nie lada zagwozdkę i sama nie wiem co o nim myśleć. Szczerze doceniam przesłanie książki- naprawdę dało mi ono wiele do myślenia i zastanowienia- ale jednocześnie, pod względem literackim powieść Capriolo wypada średnio. W kwestii przeczytania, niesłychanie trudno mówić o niej warto/ nie warto, dlatego też tę niełatwą decyzję pozostawię chyba Wam. 3/6

"Obserwując rzędy okien naprzeciwko, które Maxowi wydały się tak przygnębiające, Sabrina zauważyła , że wcale nie były identyczne. W jednym ktoś hodował przepiękne pelargonie, w innym kolorowe zasłonki tańczyły na wietrze, przełamując przyjemną nutą monotonię szarej elewacji. Kilka pięter niżej, na trzecim, w plamie słońca leniwie wylegiwał się kocur. Małe rzeczy, malutkie, cenne bunty przeciw porządkowi rzeczy..." 


Poznanie znaczenia słów PORZĄDEK RZECZY umożliwiło mi Wydawnictwo Dreams- serdecznie dziękuję! 

niedziela, 2 sierpnia 2015

"Dwie połówki przełamanej całości"


Londyn, 1897 rok. Czasy panowania królowej Wiktorii Hanowerskiej oraz...zaskakujących wynalazków. Panowie we frakach i eleganckich cylindrach śmigający na welocyklach, damy podróżujące w powozach parowych, sterowce unoszące się wysoko pośród chmur oraz automatony zastępujące pracę ludzkich rąk w różnych dziedzinach życia, oto nowa mechaniczna rzeczywistość! Doba pary i nauki. Oraz zupełnie nowych zagrożeń. Bo oto na ulicach Londynu, jedenaście lat po Kubie Rozpruwaczu grasuje kolejny, niebezpieczny przestępca- tajemniczy Machinista wykorzystujący automatony do atakowania ludzi. Od jakiegoś czasu jego sprawę bada młody książę Greythorne dysponujący pomocą swych nieprzeciętnych przyjaciół- rudowłosej wynalazczyni Emily o niezwykle błyskotliwym umyśle i potężnie zbudowanego Sama o nadludzkiej wręcz sile- oraz własnymi, dość niecodziennymi umiejętnościami. Niespodziewanie do życia trójki młodych ludzi wkracza bardzo niebezpieczna dziewczyna, która przejawia niesamowite zdolności- Finley Jayne, jaka niemal wpada pod koła welocykla Griffina, uciekając przed jakimś zagrożeniem, ma dwie natury- i jednej z nich nie potrafi kontrolować. Ta ciemna strona ogarnia ją w sytuacjach niebezpieczeństwa i wyzwala pokłady siły i agresji, tak potężne, że drobna dziewczyna jest w stanie zabić...

Rozpoczynając swą przygodę z "Dziewczyną w stalowym gorsecie" nie oczekiwałam fajerwerków- i ich nie otrzymałam. Nie spodziewałam się jednak tak gorzkiego posmaku po spróbowaniu prozy Kady Cross- zwłaszcza, że nie jest ona początkującą autorką. Ta kobieta opublikowała zaskakująco wiele książek, pod czterema różnymi pseudonimami, a pierwszy tom "Kronik Steampunku" jest, jak pisze ona w jego wstępie, jej dwudziestą którąś z kolei powieścią. I wiecie co Wam powiem Moi Drodzy? Tego w ogóle nie widać. Nie wiem, czy pani Cross nie potrafi korzystać ze swoich pisarskich doświadczeń, czy też po stworzeniu iluś tam historii wyczerpały się jej zasoby pomysłów, bo jak dla mnie "Dziewczyna w stalowym gorsecie" jest pomyłką. Nie dość, że tom otwierający cykl "Kronik Steampunku" jedzie po wyświechtanych schematach, wykazując się szczątkową, wręcz mikroskopijną oryginalnością, to jeszcze ewidentnie był inspirowany inną, bliską memu sercu książką. Jak wiecie nie cierpię porównywania ze sobą powieści- i z reguły nie wytykam żadnych podobieństw danej pozycji do innej. Z szacunkiem podchodzę do każdego autora i jego pomysłów, jakie chce przedstawić w swoim tworze, którego opublikowanie było w końcu spełnieniem jednego z jego marzeń. Rozumiem, że wizja innego pisarza mogła go jakoś zainspirować albo, że zupełnie przypadkowo dwóch twórców miało podobny zamysł i koncept, by finalnie jednakże, poprowadzić swoje historie dwiema całkowicie odmiennymi ścieżkami. Lecz to co poczyniła Kady Cross przyprawiło mnie o prawdziwe zgrzytanie zębów i chęć rzucenia książką o ścianę. Początkowo, wydawało mi się, że to zatrważające podobieństwo wątku Machinisty i jego automatonów do fabuły "Mechanicznego anioła" Cassandry Clare jakoś przeboleję, ale im dalej w las, tym było gorzej- wątek z runami już totalnie mnie dobił. Jak dla mnie pani Cross doszczętnie zerżnęła koncepty autorki przecudownych "Diabelskich Maszyn", dodając do tego szczyptę X-menów i Ligę Niezwykłych Dżentelmenów (o inspiracjach filmowych, zresztą sama pisze)- a im intensywniej teraz o tym myślę, skrobiąc tę mega-subiektywną opinię,  tym więcej podobieństw do "mechanicznej" trylogii Clare dostrzegam...

Jeśli o sam pomysł obdarzenia protagonistów nadludzkimi zdolnościami chodzi to nawet nie mam nic przeciw- gdyby nie slogan Fabryki Słów na okładce "Dziewczyny w stalowym gorsecie", głoszący dumnie, iż powieść Cross to "skrzyżowanie epoki wiktoriańskiej z X-menami" to może bym jej nawet z produkcją Marvel Studios jakoś specjalnie nie skojarzyła. Ileż, bowiem pisarzy obdarza swoich bohaterów super-mocami- aż trudno zliczyć! A umiejętności postaci stworzonych przez Cross akurat do oczywistych nie należą- to muszę przyznać. I należą one zdecydowanie do mocnych stron powieści, których niestety nie znalazłam zbyt wiele. Bo jest w nich jakaś świeżość oraz kreatywność- czytając o takiej Finley o dwóch twarzach na przykład, nabrałam straszliwej ochoty, żeby poznać jej pierwowzór, czyli "Doktora Jekylla i pana Hyde'a", którego mam nawet w oryginale na półce, zaś umiejętności Griffina przyprawiły mnie o nie lada zagwozdkę. Chciałabym tylko, żeby tej pomysłowości było po prostu więcej.

W kwestii bohaterów mam mieszane uczucia. Bo z jednej strony, pani Cross przedstawia czytelnikom grono barwnych postaci, których dzięki narracji trzecioosobowej można poznać troszkę bliżej, a z drugiej, brak w tych protagonistach jakiejś iskry, jaka przywoływałaby ich do życia. Są płascy i papierowi, przez co nie do końca w nich uwierzyłam, ale drzemie w nich też ukryty potencjał. W takim honorowym księciu Griffinie, który scala całą grupę i jej przewodzi jest coś sympatycznego, na przykład. Albo w kruchej i drobniutkiej rudowłosej Emily, która ma potężny umysł, czy też w Samie, jaki gabarytami i siłą fizyczną przypomina może Hulka, zaś wyraz twarzy ma mroczny niczym profesor Snape, ale jego serce mimo wszystko jest żywe i oddane przyjaciołom. Tylko Finley Jayne nie mogłam znieść- ta dziewoja denerwowała mnie przeokrutnie! Autorka niewątpliwie chciała stworzyć postać dramatyczną, rozdartą między dwoma naturami, walczącą ze swoją ciemną stroną i próbującą ją ujarzmić, ale...ale jej nie wyszło. Finley jest przerażająco irytująca i pusta. A do tego uwikłana w banalny i do bólu schematyczny trójkąt miłosny, pozbawiony nawet grama uroku. Bo między bohaterami nie ma żadnej chemii- tylko sztuczność.

Kreacja świata jest bardzo uboga i oszczędna- pani Cross pozwala czytelnikom oglądać XIX- wieczny Londyn z jej wyobraźni przez małe zakurzone okienko zamiast nam je po prostu otworzyć. Z powodu nierozbudowanych i zwięzłych opisów mechaniczna rzeczywistość rozmywa się w oczach czytelnika i ciężko się w niej zaaklimatyzować- ten steampunkowy klimat jest a jednocześnie go nie ma, bo ginie niezobrazowany bardziej szczegółowo. Zaś przedstawienie realiów wiktoriańskiej epoki to kolejna porażka- pani Cross po prostu umiejscowiła akcję w takich a nie innych czasach i...tyle. Nie pokazała ich cieni i blasków, tej magii i niesamowitej aury XIX-wiecznego Londynu. Nie oddała ówczesnych konwenansów, etykiety i mody. Ogółem, jej książka to jedna wielka literacka pułapka- najeżone kłującymi w oczy schematami i przewidywalnością niezbyt urodziwe wnętrze w ładnym opakowaniu. 2/6

Nada


Steampunku nigdy mi dość... Wynalazłam, więc sobie taki oto, całkiem  miły dla ucha i przyjemny dla oka utwór z steampunkowym teledyskiem. :) Znacie Lindsey Stirling? Ja nie od dzisiaj, ale nie wiedziałam, że nagrała coś i w takim klimacie.



wtorek, 28 lipca 2015

"Porządek rzeczy"; Paola Capriolo [zapowiedź]



Sabrina ma za sobą bolesną przeszłość, przed sobą ogromne chęci na sukces. Dziewczyna została sama na świecie, ale los, który odebrał jej w życiu prawie wszystko, zdaje się wreszcie odwracać. Właśnie została zatrudniona w wymarzonej firmie Desire, która obiecuje spełnić wszelkie pragnienia swoich klientów. Sabrinę rozpiera duma. W nowej pracy jest odpowiedzialna za pisanie bajek dla najmłodszych użytkowników sieci. Jednak pod fałszywie lśniącą fasadą tego doskonałego świata mnożą się sprzeczności. Bajki pisane przez dziewczynę to w rzeczywistości puste wypełniacze do reklam. Ofertę Desire przepełnia brutalna przemoc udająca rozrywkę, wreszcie zadziwia łatwość z jaką firma pozbywa się starszych pracowników nie do końca idących z duchem tych nowych, przerażających czasów. Prawdziwe życie, poza złotą wieżą Desire, jest trudniejsze niż się wydaje. Dopiero niespodziewane i niestety fatalne spotkanie pozwoli Sabrinie otworzyć oczy, które do tej pory z uporem zaciskała. M. pojawi się nagle, tak od niej inny, tak zagadkowy...
Na ścianie w siedzibie Desire wisiał ogromny napis MYŚLĘ POZYTYWNIE. Żaden z pracowników nigdy nie śmiał przeciwstawić się tej zasadzie. 
PORZĄDEK RZECZY – Sabrina po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę, że nie zna znaczenia tych słów.

PREMIERA 17 SIERPNIA!





PAOLA CAPRIOLO- urodziła się w Mediolanie w 1962 roku. Jej miłość do pisarstwa obejmuje klasykę literatury niemieckiej, którą mistrzowsko tłumaczy, mity tradycji europejskiej, które trawestuje ze współczesną wrażliwością, aż po bajki, które z wdziękiem opowiada. Działa na stronach kulturalnych "Corriere della Sera”. Jej książki są wydawane w Europie, Japonii i Stanach Zjednoczonych.



poniedziałek, 20 lipca 2015

"Czas, żeby zrobiło się naprawdę ciężko."


Pełen zagrożeń i okropieństw Labirynt, gdzie przez tajemniczy DRESZCZ wysłani zostali chłopcy w różnym wieku nie stanowił końca, jakiego pragnęli Streferzy- to dopiero początek Prób, które muszą przejść. A teraz nadszedł czas na ich Fazę Drugą- jeszcze trudniejszą, jeszcze bardziej niebezpieczną. Dwa tygodnie i ani dnia, czy sekundy dłużej, by pieszo przebyć 160 kilometrów najeżonych różnorakimi pułapkami oraz potwornościami w arcytrudnych atmosferycznych warunkach i dotrzeć do bliżej niesprecyzowanej bezpiecznej przystani. 1...2...3...czas zacząć Próby Ognia!

"Fałszywa nadzieja- odparła- Cóż, przypuszczam, że to lepsze niż brak nadziei."
James Dasher przygotował dla czytelników kolejną niezapomnianą przygodę- i tym razem zabiera nas w zupełnie nam wcześniej nieznane, a przez to i niebywale fascynujące miejsce. W pierwszej części trylogii jego pióra był to Labirynt bez wyjścia, z przesuwającymi się ścianami i ścieżkami, w których czaili się przerażający Bóldożercy, w "Próbach Ognia" natomiast, wraz ze Streferami wychodzimy w końcu na świat zewnętrzny, który daleki jest jednakże od znanej nam rzeczywistości. Odtąd przyjdzie nam uczestniczyć w krajobrazie zniszczenia i oczyma wyobraźni oglądać katastroficzną wizję naszej planety. Wraz z bohaterami znajdziemy się w świecie na krawędzi zagłady, ogarniętym tajemniczą Pożogą. W poznawaniu tej zupełnie nowej rzeczywistości jesteśmy na tej samej pozycji co Streferzy- tak jak i oni nie wiemy czego można się w niej spodziewać. To jedna wielka enigma- i dla nich i dla nas. Przerażająca, ale i fascynująca zarazem, dlatego chcielibyśmy dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Ale na pewno nie pragnęlibyśmy w niej żyć- tego jestem stuprocentowo pewna. Obrazy świata z wyobraźni Dashnera ogląda się z prawdziwym niepokojem i ciężko o nich zapomnieć- bo tyle w nim zniszczenia i szaleństwa.

"Jeśli mogę wam coś dzisiaj doradzić, to żebyście nigdy, przenigdy nie wierzyli własnym oczom".
Jeśli miałabym określić książkę Dashnera jakimś znakiem graficznym albo symbolem byłby to gigantyczny znak zapytania, bo dokładnie to pozostawia po sobie lektura "Prób Ognia". W trakcie czytania powieści, jak i po przewróceniu jej ostatniej strony po głowie boleśnie tłuką się dziesiątki pytań, na które nie prędko otrzymamy odpowiedzi- Dashner wodzi nas za nos niczym DRESZCZ Streferów, wprowadza zamęt, miesza w umysłach, zasiewa wątpliwości i sprawia, że już sami nie wiemy co jest prawdą a co nie. I też z powodu tych pytań, na które odpowiada jedynie echo, tak wysoko stawiamy poprzeczkę każdej kolejnej części trylogii "Więzień Labiryntu"- tak było po niezwykle emocjonującej i szokującej lekturze tomu pierwszego, którego finał pozostawił mnie w zdumieniu i głodzie na więcej, zarówno przy pierwszym jak i powtórnym spotkaniu oraz po przeczytaniu drugiego tomu. Tyle, że w przypadku "Prób Ognia" pan Dashner potknął się przy przeskakiwaniu progu moich oczekiwań. O ile pod względem tworzenia niepowtarzalnego klimatu i nieprzewidywalności mnie nie zawiódł, to rozwój akcji i wydarzeń nie do końca mnie usatysfakcjonował- zabrakło mi w nim jakiegoś celu i sensu, a do głowy przyszła mi myśl, że autor sam pogubił się w swojej historii tak jak jego bohaterowie i czytelnicy. Mam nadzieję jednak, że "Lek na śmierć" rozwieje te moje zarzuty i wbije mnie w fotel podobnie jak to uczynił "Więzień Labiryntu". 4/6






środa, 15 lipca 2015

Książki na letnie dni, czyli co Nada będzie pożerać w czasie wakacji...

Witajcie Moi Drodzy! Dzisiaj przybywam do Was z dwoma całkiem pokaźnymi stosami książek, które zawitały do mnie w ciągu ostatnich trzech miesięcy. To właśnie nimi będę się raczyć przez wakacje, które, dzięki temu, że udało mi się zdać wszystkie egzaminy w pierwszym terminie potrwają do końca września. Cieszę się, że sesja letnia już za mną a przede mną słodka wolność od nauki. W ogóle muszę Wam powiedzieć, że strasznie szybko zleciał mi ten pierwszy rok studiów- zupełnie nie wiem, kiedy minęły te wszystkie miesiące roku akademickiego. I przeraża mnie to, że czas tak ucieka przez palce... Ale, ale- dość prywaty! Teraz swoją chwilę mają te oto cudeńka:


Pożyczona w bibliotece "Krew Olimpu" Riordana już za mną- cudowny i emocjonujący finał serii "Olimpijscy Herosi", który sprawił, że mam chęć przeczytać całą serię od nowa (łącznie z "Percy'm Jacksonem i Bogami Olimpijskimi"). "Więzień labiryntu" Jamesa Dashnera użyczony mi przez K. będzie z kolei dość nieplanowaną re-lekturą- czytany był on przeze mnie dwa lata temu (recenzja dla ciekawych tutaj) i tyle z mojej pamięci wątków z fabuły snutej przez Dashnera wyleciało, że nie mogłam się odnaleźć w zaczętych już "Próbach Ognia". Postanowiłam, więc sobie ten tom odświeżyć, bo w kolejce czeka nie tylko przyniesiona z biblioteki kontynuacja, ale i część trzecia, czyli "Lek na śmierć". "Alicja w krainie rzeczywistości" Melanie Benjamin kusiła mnie już od dawna, kiedy więc zobaczyłam ją na bibliotecznym regale nie mogłam jej ze sobą nie zabrać, zwłaszcza, że lipiec to idealny czas na tę lekturę, bowiem właśnie w tym miesiącu Alicja, która trafiła do Krainy Czarów świętowała swoje 150 urodziny. Nie mogłabym sobie także odmówić okazji do przeczytania "Niedokończonych opowieści" Charlotte Bronte, która oczarowała mnie powieścią "Shirley" i "Zimowej opowieści" Marka Helprina, o jakiej słyszałam wiele pozytywnych opinii. "Sekret Tudorów" też przytaszczyłam z biblioteki- pióro Gortnera już znam, bo w czerwcu miałam przyjemność czytać "Ostatnią królową" o losach Joanny Szalonej i bardzo przypadło mi ono do gustu. Tym razem hiszpański pisarz ma zabrać czytelnika do Anglii za panowania dynastii Tudorów, a że tym okresem historycznym od dawna się interesuję, nie mogłam sobie tej podróży w czasie odmówić. "Jane Austen i jej racjonalne romanse" Anny Przedpełskiej- Trzeciakowskiej upolowałam na empik.com w czasie wielkich czerwcowych wyprzedaży- niesamowicie się z tego zakupu cieszę, bo od dawna chciałam przeczytać biografię autorki moich ukochanych "Perswazji" i "Dumy i uprzedzenia". "Wyścig śmierci" Maggie Stiefvater kupiłam za niecałą dyszkę w internetowej księgarni Świat  Książki- autorka oczarowała mnie swoim melancholijnym i poetyckim piórem w "Królu kruków", więc liczę na podobne odczucia i w przypadku tej opowieści. "Pisane szkarłatem" Anne Bishop to z kolei zakup na bonito.pl- nie mogę doczekać się jego lektury! "Nomen omen" Marty Kisiel to efekt tych samych empikowych promocji, z których pochodzi biografia Austen- no ciekawa jestem, ciekawa co, też popełniła uwielbiana za "Dożywocie" Ałtorka. ;) "Serafina" Rachel Hartman to też zakup na bonito.pl, którego impuls stanowił nie tylko rabat 34%, ale i zapowiedź "Łuski w cieniu"- toż to nie może tak być, że kontynuacja powieści fantasy o smokach wychodzi a Nada jeszcze pierwszej części nie przeczytała! "Mara Dyer. Tajemnica" Michelle Hodkin upolowana w Świecie Książki za miażdżącą cenę 9.99 zł już przeczytana i... szczerze mówiąc miałam bardzo mieszane odczucia i nieco zawiedzioną minę po jej lekturze. Ale "Przemiana", której mimo wszystko postanowiłam dać szansę jest już o niebo lepsza- autorka spisała się, oj spisała i wysoko podniosła poprzeczkę trzeciemu tomowi trylogii o Marze Dyer. "Dziewczyna ognia i cierni" Rae Carson kupiona i przeczytana tuż po premierze, która miała miejsce jeszcze w kwietniu-  baaardzo dobra powieść, z niecierpliwością czekam na drugi tom. "Próba Żelaza" Cassadry Clare i Holly Black także już za mną i muszę przyznać, że była całkiem, całkiem- w końcówce autorki przyszykowały tak zaskakujący zwrot akcji, że do tej pory jestem pod wrażeniem. Historia Calluma może potoczyć się w naprawdę obiecującym i nowym kierunku- ja na pewno nie odmówię sobie lektury "The Copper Gauntlet" jak już pojawi się w Polsce, bo zapowiada się naprawdę obiecująco. Także to by było na tyle. Co sądzicie o tym moich stosiskach? Znaleźliście coś dla siebie? Ja już na dzisiaj żegnam się z Wami, życząc udanej reszty tygodnia!
           
Nada






poniedziałek, 29 czerwca 2015

Sherlockista; Graham Moore



Harold White od czternastego roku życia jest wielkim miłośnikiem Sherlocka Holmesa- nowele i powieści sir Arthura Conan Doyle'a traktujące o detektywie z Baker Street 221B zna niemal na pamięć, a cytatami z nich sypie jak z rękawa- i właśnie spełnia się jedno z jego największych marzeń. Po latach starań staje się członkiem Chłopców z Baker Street- elitarnej i najważniejszej światowej organizacji zajmującej się badaniami na temat Sherlocka Holmesa. Przyjęcie Harolda do grona sherlockistów odbywa się w bardzo ważnym momencie dla tego klubu- w hotelu Alonquin przy 44 Ulicy, gdzie spotykają się Chłopcy z Baker Street, swoje wystąpienie ma mieć Alex Cale, uważany za najznamienitszą postać wśród sherlockistów, któremu udało się odnaleźć zaginiony przed laty dziennik Arthura Conan Doyle'a, obejmującego wpisy od października do grudnia 1900 roku. Tajemnica notatnika pisarza, który zdaniem członków klubu odkrywać ma zagadkę Wielkiej Luki - powodu, dla którego Doyle przywrócił do życia Sherlocka Holmesa w 1901 roku, po tym jak uśmiercił go w odmętach wodospadu Reichenbach w roku 1893- nie prędko ujrzy jednak światło dzienne, bo Alex Cale nie dociera na odczyt, a po jakimś czasie zostaje znaleziony martwy. Harold, który udał się na poszukiwania spóźniającego się na ważne wystąpienie mężczyzny i znalazł jego ciało, zamierza rozwiązać zagadkę jego śmierci i znaleźć skradziony znów dziennik Doyle'a. Czy mężczyźnie, który z detektywistycznymi łamigłówkami miał do czynienia tylko na kartkach powieści może się to udać?

"To właśnie robią pisarze, prawda? Nazywają to, co wymaga nazwania, przywołują, to co było niedopowiedziane."

Powieść Grahama Moore'a zdaje się potwierdzać opinię, że najciekawsze historie pisze samo życie. Za inspirację do napisania "Sherlockisty" posłużyły, bowiem pisarzowi autentyczne zdarzenia do dzisiaj dające pole do popisu wyobraźni, ze względu na tkwiącą w nich nierozwiązaną i niepokojącą tajemnicę. I tak faktem jest, że w roku 1930, wraz ze śmiercią sir Arthura Conan Doyle'a znika jego osobisty dziennik zawierający wpisy z trzech ostatnich miesięcy 1900 r., w których być może pisarz wyjaśnia, dlaczegóż to, zdecydował się przywrócić do życia znienawidzonego przez siebie Sherlocka Holmesa i powrócić do pisania powieści detektywistycznych, z jakimi zdawał się zrywać na dobre, by rozwijać swą karierę pisarską w innych gatunkach literackich. Moore oparł także snutą przez siebie historię na nierozwiązanej do dzisiaj śmierci znawcy Holmesa, niejakiego Richarda Lancelyna Greena, którego znalezionego uduszonego w jego mieszkaniu, w roku 2004, kiedy to ogłosił, iż odnalazł zaginiony notatnik Doyle'a- przeczytać o tym możemy w nocie od autora zamieszonej na samym początku książki, w jakiej pisarz wyjaśnia, co możemy przyjąć za prawdę, a co za fikcję. "Sherlockista" powstał więc z niewiadomych i sam jest jedną wielką niedającą spokoju zagadką, sprawiającą, że w głowie czytelnika roi się od pytań. Na część z nich autor udziela odpowiedzi- przecież w każdym dobrym kryminale tajemnica zbrodni musi być w końcu rozwiązana, bo tego oczekuje czytelnik- jednak niektóre zapytania, zwłaszcza te dotyczące zdarzeń autentycznych, już na zawsze pozostaną tajemnicą rozbudzającą wyobraźnię ludzi.

" Czy tak się czują jego czytelnicy? Zagubieni w środku opowiadania? Bez bladego pojęcia, dokąd zmierzają? (...) Jakże, więc muszą mu ufać, skoro zgadzają się na tę irytującą dezorientację, mając nadzieję, ze poprowadzi ich ku zadowalającemu zakończeniu. A gdyby na ostatniej stronie nie było rozwiązania? Albo nie miałoby ono większego sensu? To czytelnicy ponoszą ryzyko. Ofiarowują autorowi swój czas i pieniądze. A co autor daje im w zamian? Będę się wami opiekował, chciał im powiedzieć.  Wiem, że teraz wydaje się to niemożliwe, ale to się uda. Nie widzicie, dokąd idę, ale ja tak, i w końcu będziecie zachwyceni. Zaufajcie mi."

"Sherlockista" to pełnokrwisty kryminał, który zawiera nie jedną zagadkę detektywistyczną, lecz dwie. Dwie sprawy morderstw, które są równie fascynujące dla miłośników tego typu tajemnic i równie trudne, wręcz niemożliwe do rozwiązania przez czytelnika. To właśnie pragnienie rozszyfrowania tych niewiadomych sprawia, że odbiorca wprost nie może się oderwać od powieści, szukając odpowiedzi na pytania, jakie go dręczą. Przyczynia się do tego także fascynująca akcja rozgrywająca się dwutorowo- zapoznajemy się z rozdziałami, które naprzemiennie dotyczą czasów współczesnych, gdzie toczy się historia Harolda próbującego odnaleźć zaginiony dziennik i czasów XX wieku, gdzie śledzimy losy samego sir Arthura Conan Doyle'a, poczynając od wspomnianego już wcześniej grudnia roku 1893, kiedy to magazyn "Strand" opublikował "Ostatnią zagadkę", a kończąc na okresie, który tak bardzo chcieli poznać sherlockiści, odnajdując przepadły notatnik. Ta część powieści obfituje w przeróżne biograficzne smaczki z życia twórcy Sherlocka Holmesa- wzmianki o aspiracjach politycznych pisarza, jego życiu uczuciowym, przyjaźni z niedocenianym i zapomnianym wówczas Bramem Stokerem, pomocy Scotland Yardowi w rozwiązaniu pewnych spraw kryminalnych, wkradającym się do jego umysłu lęku przed byciem autorem zapomnianym przez przyszłe pokolenia, którego sława ustępuje przed rozgłosem stworzonej przez siebie postaci detektywa, jaki zaowocował zaprzestaniem pisania kolejnych powieści i nowel o Holmesie. Oczywiście prawda o życiu Doyle'a miesza się tutaj z wykreowaną przez Grahama Moore'a fikcją, tworząc jednak obraz pisarza na tyle intrygujący i fascynujący, by chcieć poznać jego osobę dokładniej, sięgając po jakąś rasową powieść biograficzną jemu poświęconą. To właśnie rozbudzanie apetytu na pogłębienie wiedzy w jakieś dziedzinie cenię sobie w książkach i być może dlatego odbieram "Sherlockistę" tak pozytywnie. Debiut Grahama Moore'a to istna gratka dla sherlockomaniaków i miłośników pióra sir Conan Doyle'a, któremu, mam wrażenie, powieść ta napisana została niejako w hołdzie i pozycja obowiązkowa dla osób lubujących się w kryminałach i fascynujących historiach, o których trudno zapomnieć. Gorąco polecam. 5/6

"Za sto lat ja nie będę nikogo obchodził. Ani ty. Ani Oskar (...). Nie, ludzie będą pamiętać opowiadania. Będą pamiętać Sherlocka Holmesa. I Watsona. I Doriana Graya."


niedziela, 3 maja 2015

"Mieć szansę na to, by żyć naprawdę"


PREMIERA 11 MAJA!

Sabine ma osiemnaście lat i dwa, zupełnie odmienne, życia. Odkąd pamięta, co 24 godziny, dokładnie w samym środku nocy, przeskakuje z jednego wcielenia w drugie. Przez dobę żyje w Wellesley, gdzie ma dosłownie wszystko- przystojnego chłopaka, który świata poza nią nie widzi, urocze przyjaciółki, wspaniałe stopnie i pozycję w szkole oraz perspektywy na malującą się w różowych barwach przyszłość- by, gdy wybije północ, przybrać tożsamość Sabine z Roxbury, która wygląda, co prawda tak samo, ale pod wieloma względami jest inna- ma młodszą siostrzyczkę, zamiast dwóch starszych i oschłych braci, mieszka w ciasnym domku, a nie willi z basenem, zaś jej rodzice należą raczej do ludzi niezamożnych niż bogatych. Dziewczyna czuje się rozdarta między jednym a drugim życiem, przeskoki pomiędzy zupełnie różnymi tożsamościami odbierają jej jakąś część siebie- od lat stara się je jednak godzić i przywyknąć do takiej podwójnej egzystencji. Ale pewnego dnia, przez jeden niepozorny wypadek wszystko się zmienia i Sabine odkrywa, że to, co robi w jednym życiu, w żaden sposób nie wpływa na drugie- ma dwa odrębne ciała. Wówczas w jej głowie nieśmiało kiełkuje myśl, że może mieć tylko jedną tożsamość. Że może wybrać któreś wcielenie i w końcu żyć normalnie. Ale jakim kosztem?

Dawno nie miałam takiego mętliku w głowie po lekturze książki. Chaosu myśli, tumultu emocji i refleksji. Sama nie wiem, co mam myśleć o powieści pani Shirvington, bo daleko mi do pełnego nad nią zachwytu, a, z drugiej strony nie mogę zaliczyć jej też do pozycji zupełnie przeciętnych i niczym się niewyróżniających. "Między życiem a życiem" ma zarówno wiele wspaniałych zalet jak i kilka znaczących wad, które razem sprawiają, że jestem rozdarta w ocenie książki, niczym bohaterka między jedną tożsamością a drugą. Zacznę może, jednak od samego początku...

Przede wszystkim nie mogę wyjść z podziwu, jak wspaniale pani Shirvington wykreowała postać głównej bohaterki. A powinnam właściwie powiedzieć głównych bohaterek, bo Sabine z Wellesley i Sabine z Roxbury pod względem fizycznym wyglądają może tak samo, ale osobowości mają zupełnie odmienne. Początkowo wydawało mi się więcej niż dziwne, to, że protagonistka, która ma pełną świadomość i pierwszego i drugiego wcielenia, nie potrafi być w każdym z nich taka sama- że te jej tożsamości są aż tak nieprawdopodobnie niepodobne, przez co miałam wrażenie, iż wydarzenia śledzę z perspektywy nie jednej osoby, ale dwóch. Dwóch narratorek, z których jedną obdarzyłam szczerą sympatią, podczas gdy drugiej nie mogłam po prostu znieść. Po głębszym zastanowieniu doszłam jednak do wniosku, że ma to wszystko większy sens. Bo czyż i my nie mamy czasami wrażenia, że istnieje takie drugie "ja"? Czyż w pewnych sytuacjach, przy pewnych osobach nie zachowujemy się, inaczej niż zwykle, zupełnie do nas niepodobnie? Przykładowo, takiej Nadzie gęba się zwykle nie zamyka i uznawana jest przez niektórych za straszną gadułę, ale przy ludziach, których nie zna zbyt dobrze zwykle milczy, odpowiada półgębkiem na zadawane pytania i zamyka się w sobie. Czyli są takie dwie, różne jak ogień i woda Nady w jednej. Nie inaczej jest z naszą książkową Sabine- w Roxbury ujawnia się jej bardziej wyluzowane "ja" z sarkastycznym poczuciem humoru i totalnie rozbrajającą szczerością na czele, podczas gdy w Wellesley do głosu dochodzi ta osobowość, która cały czas samą siebie kontroluje, gdyż stara się nikogo nie zawieść, nie zaburzyć obrazu perfekcyjnej uczennicy, lubianej gwiazdki w szkole, idealnej dziewczyny, przyjaciółki i córki. Pani Shirvington wspaniale pokazała, więc tę złożoność ludzkiego charakteru i jego dwoistość- każdy z nas ma przecież wady i zalety. Jedna część naszej osobowości jest trochę lepsza, druga trochę gorsza- jedną lubimy i akceptujemy trochę bardziej, drugą trochę mniej. I przez to właśnie, że z Sabine jest zupełnie tak samo , jest ona bardzo autentyczna, a ja całkowicie w nią uwierzyłam.

Autorka z wyczuciem ukazała także relacje międzyludzkie, a zwłaszcza więź pomiędzy rodzeństwem. Cudownie przedstawiła to, jaka jest ona szczególna, bo często objawia się darciem przysłowiowych kotów między siostrą a bratem, wzajemnymi docinkami i złośliwościami, nie raz także zwyczajną obojętnością w niektórych sprawach, ale jednocześnie trwała i bardzo mocna, bo jednak kiedy zabraknie przyjaciół, to zawsze jest jeszcze starsze rodzeństwo, które, choćby nie wiem co, wyciągnie pomocną dłoń i wesprze, pomoże, obroni. Shirvington w niezwykle subtelny sposób przedstawiła także uczucie rodzące się między dwójką młodych ludzi- wątek miłosny wypadł bardzo naturalnie i prawdziwie, rozwijał się stopniowo i powoli, a jego podstawą było nie tylko zauroczenie i zafascynowanie tą drugą osobą, ale wzajemne zaufanie i szczerość. Myślę, że w dobie wszelkiego rodzaju Young Adult i New Adult, gdzie miłość między bohaterami wybucha w jednej sekundzie i dosłownie z niczego, jest to coś wyjątkowego i zasługującego na uznanie.

Żeby jednak tak nie słodzić autorce "Między życiem a życiem", muszę zebrać trochę lukru z tej recenzji i napisać o tym, co pani Shirvington nie wyszło. Przede wszystkim jej powieść jest bardzo nierówna- z racji tego, że Sabine ma dwa życia w dwóch różnych miejscach i książka dzieli się na dwie części, które niestety nie są tak samo interesujące. Właściwie w jednej z nich nic ciekawego się nie dzieje- to po prostu zapis codziennego życia bogatej nastolatki ze stanu Massachusetts, który przypomina amerykański sen i...tyle. Gdyby, chociaż tę część książki ratowały postaci, ale i im nie zabrakło sztuczności i schematów. Zdecydowanie więcej znajdziemy w rozdziałach z perspektywy Sabine z Roxbury- nie zabraknie tam w każdym razie żywych, autentycznych bohaterów oraz humoru. Muszę przyczepić się także do sposobu zakończenia książki przez panią Shirvington- czytając ostatnie strony powieści, miałam wrażenie, że autorka pisała je na czas i pod presją, bez zastanowienia- pewne wątki rozwiązała zdecydowanie za szybko, przez co wypadły one nieprawdopodobnie i nienaturalnie. Nie opuszczała mnie także myśl, że Shirvington dosłownie w ostatnim momencie postanowiła skleić serce czytelnika, które wcześniej złamała pewnym obrotem akcji. To zdecydowanie zmieniło mój ostateczny odbiór powieści, bo jednak po lekturze książki wolę być emocjonalnie wstrząśnięta i zmiażdżona, gdyż takiej książki, po prostu prędko nie wymażę z pamięci- zostanie ze mną na dłużej- niż rozczarowana naciąganym finałem.

Czy teraz, choć odrobinę, rozumiecie, to moje rozdarcie? Nie wiem, po prostu nie wiem jak ocenić "Między życiem a życiem", bo ma tyle samo wad, co i zalet. To cudowna, pełna głębi historia o ważnych wyborach i akceptowaniu tej części siebie, której się w swojej osobie nie lubi i jednocześnie powieść rozczarowująca zakończeniem i pewnymi zabiegami autorki przygaszającymi światło, jakie ta książka ma w sobie. Nie jest wybitna, ale też daleko jej do przeciętności. Dlatego, ja wystawiam jej +3/6 i jednocześnie nieśmiało przekonuję, byście się tą końcową notą nie sugerowali za bardzo. W końcu zawsze warto samemu wyrobić sobie zdanie na jakiś temat. Także na temat książki.



Między jednym a drugim życiem Sabine znalazłam się dzięki Wydawnictwu Dreams- serdecznie dziękuję!

niedziela, 26 kwietnia 2015

Stos(ik)


Nie mogę uwierzyć, że ostatnio publikowałam taki "stosowy" wpis w lipcu 2014 roku. Toż to prawie rok czasu (no, bez trzech miesięcy)! A pomyśleć, że kiedyś przedstawiałam Wam tutaj te moje książkowe zdobycze regularnie... Dzisiaj naszło mnie, by do tej małej tradycji książkowych blogerów powrócić i pokazać Wam, co też znajduje się u mnie na tapecie aktualnie- jakie powieści przytaszczyłam ze sobą z bibliotek i jakie dołączyły do moich domowych zbiorów ostatnimi czasy. Tak więc, nie przedłużając, zaczynajmy! Od lewej mamy "Upadłe Damy II Rzeczypospolitej" Kamila Janickiego, przyniesione z mojej gminnej biblioteki- udałam się do niej z zamiarem wypożyczenia "Kobiet dyktatorów" Diane Ducret, ale, że te akurat dostępne nie były, pocieszyłam się pozycją pióra naszego rodaka. "Ostatnia królowa" C. W. Gortnera to także książka z biblioteki- koleżanka zaintrygowała mnie historią Joanny Szalonej, więc postanowiłam się o tej postaci nieco więcej dowiedzieć, z powieści Gortnera właśnie. "Razem będzie lepiej" Jojo Moyes to zakup z tego tygodnia- skończyłam czytać tę książkę wczoraj i zdecydowanie nie żałuję jej zakupu, chociaż do cudownej "Zanim się pojawiłeś" odrobinę jej brakuje. Jeśli ktoś poszukuje życiowej powieści ze sporą domieszką romansu, przy której chce się trochę powzruszać i pośmiać to zachęcam do lektury powieści Moyes.  "Złodzieje snów" Maggie Stiefvater i "Po zmierzchu" Alexandy Bracken to także zakupy własne (pierwsza jeszcze z marca, a druga gdzieś sprzed 2-3 tygodni)- już nie mogę się doczekać ich lektury! W przypadku powieści Stiefvater szykuję się na ucztę wyobraźni na miarę cudownego "Króla Kruków", zaś od ostatniego tomu trylogii "Mroczne umysły"oczekuję wulkanu emocji. Ostatnie dwie pozycje w stosiku- "Sherlockista" Grahama Moore'a i "Dziewczyna w stalowym gorsecie" Kady Cross to z kolei zdobycze biblioteczne- obie powieści kusiły mnie już od jakiegoś czasu i w końcu uległam im, zabierając je ze sobą do domu. ;)

Tak oto prezentują się moje lektury na najbliższe dni. Co o nich sądzicie? Polecacie jakiś tytuł, a może wręcz odwrotnie, odradzacie? Piszcie śmiało. Ja tymczasem wracam do czytania "Gdzie cis się nad grobem schyla" Bradleya (uwielbiam Flawię de Luce!) i żegnam się z Wami utworem, który ostatnio mnie prześladuje. Życzę Wam też cudownego niedzielnego popołudnia i udanego tygodnia!


Nada















sobota, 25 kwietnia 2015

"Między życiem a życiem"- Jessica Shirvington [zapowiedź]



Między życiem a życiem” jest wspaniałą książką o miłości i życiu – pasjonująca, zabawna, skłaniająca do wzruszeń – to pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy choć czasem myślą, że jedno ułożone życie zdecydowanie im nie wystarcza. 

Zobaczcie, co mogłoby się stać, gdyby wasz sen o podwójnej tożsamości nabrał rzeczywistych kształtów...  

Jest inna niż wszyscy. Od kiedy pamięta, żyje podwójnie. Co 24 godziny następuje przeskok z jednego życia do drugiego, z jednej tożsamości do drugiej, z bogatego Wellesley do skromnego Roxbury.

Wymarzone życie

Sabine z Wellesley ma wszystko, czego tylko pragnie. Imponujące przyjaciółki, drogie ciuchy, rewelacyjne stopnie w szkole i chłopaka, którego wszyscy jej zazdroszczą. Przyszłość wygląda różowo.

Wymarzona miłość


Sabine z Roxbury ma niezamożnych rodziców i wykolejonych przyjaciół – a kiedy jej tajemnica wychodzi na jaw, perspektywy jeszcze mocniej się zawężają. Lecz dzięki temu spotyka Ethana. Jest wspaniały, intrygujący, przyprawia o zawrót głowy.




PREMIERA 11 MAJA!



P.S. Co myślicie o najnowszej zapowiedzi Wydawnictwa Dreams? Wypatrujecie "Między życiem a życiem"? Ja muszę przyznać, że jestem baaardzo zaintrygowana- zwłaszcza tak wysokimi ocenami powieści pani Shirvington na portalu Goodreads (średnia ocen 4,19). Coś musi, no po prostu musi w tej książce być! :)

niedziela, 29 marca 2015

"Czas zaczął nam się wymykać"


Zdaniem Katie życie jakie wiedzie nie należy do najciekawszych i najbarwniejszych- pomijając to, że w zupełnie niespodziewanych momentach doświadcza dziwacznych i niepokojących ją wizji ludzi, którzy swoim starodawnym ubiorem zdecydowanie wyróżniają się na tle współczesnych zabieganych nowojorczyków. Wszystko zmienia się jednak pewnego lutowego dnia- w jednej chwili dziewczynka zasypia w swym azylu pod łóżkiem, a w następnej budzi się pod kanapą w pałacu Buckingham w okresie panowania królowej Wiktorii. W jaki sposób Katie przeniosła się w czasie? Dlaczego znalazła się akurat w XIX wieku? I czy uda się jej bezpiecznie wrócić do domu? Odpowiedzi na te pytania będzie mogli poznać, jeśli sięgnięcie po pierwszy tom "Kronik Tempusu". Ja nie omieszkałam tego uczynić i już teraz mogę Wam zdradzić, że absolutnie tego nie żałuję.

Dziecięciem o niezwykle wybujałej wyobraźni będąc, marzyłam skrycie o wynalezieniu wehikułu czasu, który umożliwiłby mi podróż do zupełnie innej epoki- choćby na małą, krótką chwilę. Czarodziejskiej machiny, dzięki jakiej na własne oczy zobaczyć bym mogła ważne historyczne wydarzenia i życie, jakie ludzie wiedli sto, dwieście, trzysta lat temu, tak zupełnie inne od tego mi znanego. Niestety, nie udało mi się tego osiągnąć i dłuższy moment zabrało mi uświadomienie sobie, że właściwie takie wehikuły czasu istnieją już od dawna- choć w innej od moich wyobrażeń, dość niepozornej postaci. Są nimi przecież wszelkie powieści z wątkiem podróżowania w przeszłość i chyba dlatego sięgam po nie zawsze z wielką ochotą i ciekawością. Książka pani Quinn także do tego nurtu należy i, choć sam motyw cofnięcia się w czasie wytłumaczony został przez nią w sposób dość chaotyczny i mnie osobiście nie przekonywujący, to jednak podróż do epoki wiktoriańskiej uważam za bardzo udaną i pouczającą- autorka naprawdę wiernie oddała ważne fakty historyczne z okresu panowania Wiktorii Hanowerskiej przedstawionego w pierwszym tomie "Kronik Tempusu". I tak na jego stronicach spotkać można postaci autentyczne: królową Wiktorię, jej małżonka księcia Alberta i część ich licznego potomstwa, z  księżniczką Alicją na czele, która zaprzyjaźni się z naszą bohaterką; niezbyt sympatyczną baronową Lehzen, a nawet Josepha Pattona odpowiedzialnego za zaprojektowanie Pałacu Kryształowego. Jeśli już przy tym, niezachowanym niestety do dzisiaj, budynku jesteśmy, to właśnie na jego wielkie otwarcie rozpoczynające Wielką Wystawę, jakie miało miało miejsce 1 maja 1851 roku zabiera nas autorka. Ale, że nie samymi realiami historycznymi żyje człowiek, a zwłaszcza dzieci, czy też młodsza młodzież, do której kierowana jest książka pani Quinn, to wspomnieć też należy o innych, bardziej ważnych dla nich kwestiach. O akcji na przykład- ona na pewno ważna jest dla tej grupy docelowej, bo to od niej w głównej mierze zależy, czy książka młodego odbiorcę zafascynuje i wciągnie. Jeśli, więc o samą akcję chodzi, to nie nazwałabym jej może gnającą na łeb, na szyję- rozwija się raczej umiarkowanie i stopniowo- ale do nudnej też jej w sumie daleko, bo i ucieczki i pościgi i zasadzki i nawet zamachy na rodzinę królewską się na nią składają. Przede wszystkim jednak, tym co urzeknie młodego czytelnika jest humor obecny w powieści i jej główni bohaterowie: Katie, Alicja oraz James. Sympatyczna i bardzo pomysłowa jest cała trójka, jednak spośród nich na największą uwagę zdecydowanie zasługuje nasza podróżniczka w czasie. Katie nie sposób nie polubić, zwłaszcza, że wielki z niej mól książkowy i, gdy czytamy, o tym, że pochłaniała wszystko, w tym także "Harry'ego Pottera", uśmiech sam ciśnie się na usta.

"Kroniki Tempusu. Królowa musi umrzeć" to powieść skierowana głównie do dzieci oraz młodszej młodzieży, jednak gwarantuję Wam, że i czytelnik nieco starszy może znaleźć w niej coś dla siebie. Ja nie zaliczam się do tych grup już od dawna- niebawem stuknie mi dwudziestka- a, mimo to nie uważam chwil poświęconych na lekturę książki pani Quinn za czas stracony. Ba! Całkiem miłe to były godziny i umożliwiły mi ucieczkę od deszczowej i smutnej aury za oknem wprost w wiek XIX, którego klimat i atmosferę uwielbiam. Pierwszej części serii tej autorki wystawiam, więc 4/5,  już ostrząc sobie pazurki na kolejny tom.




Pobyt w wiktoriańskim Londynie umożliwiło mi Wydawnictwo Dreams-
  serdecznie dziękuję!

niedziela, 8 marca 2015

Nadchodzi "Królowa na wojnie"...


Mam dobrą wiadomość dla wszystkich tych, którym lektura  pierwszego tomu "Kronik Tempusu" sprawiła
radość i przyjemność- już niebawem, dokładnie 20 marca do księgarń trafi jego kontynuacja zatytułowana "Królowa na wojnie", a jej fabuła przedstawia się następująco:

W XXI wieku, w Nowym Jorku, w całkiem zwyczajny dzień Katie towarzyszą niecodzienne spotkania. Najpierw ukazuje jej się dziewczyna z długimi rudymi włosami, jakby z innej epoki, potem blady mężczyzna w czarnym cylindrze. Na koniec otrzymuje tajemniczą notatkę, która w zagadkowy sposób wysyła ją w przeszłość…
Zwykła dziewczyna- niezwykła przygoda w czasie. W kolejnej części przygód Kate powraca do XIX-wiecznego Londynu, gdzie panuje królowa Wiktoria, a Anglia stoi na skraju wojny z Rosją. W tle tych wydarzeń szykuje się kluczowa bitwa, która może zmienić losy świata. Czy wezwanie Kate było właściwym posunięciem i przyczyni się do zwycięstwa? Czas nie jest dobrym sprzymierzeńcem, umyka z każdą chwilą...


"Magiczna podróż w czasie w stylu E. Nesbit.”  The Times


Fragment książki dla ciekawych:


"… Zanim Katie mogła ją powstrzymać, dziewczyna pobiegła w dół po stoku. Nie do pojęcia, jak błyskawicznie przebyła taki wielki kawał drogi. Nie minęło wiele czasu, a znalazła się na tyłach wojsk. To było niebezpieczne. Jakiś młodziutki żołnierz na czarnym koniu zobaczył ją

i zaczął ku niej jechać. Miał długie jasne loki, jak w dzieciństwie. To był Feliks. 
Katie spojrzała na Mary Seacole i w jej oczach ujrzała blask zrozumienia.

Boże broń – mruknęła kobieta. – Czyli Aniołek jest dzieckiem, które przynosi pokój.

Nagle wszystko stało się jasne, jakby podniosła się kurtyna. Aniołek, Katie i Feliks: dziecko, które przynosi pokój, to które przynosi wojnę i pokój oraz to, które przynosi wojnę końca świata. Wybrani, Tempus. Czy to właśnie przewidziała Lucia? Czy teraz mają ze sobą walczyć? Z miejsca, gdzie stała Katie, wyglądało, jakby Feliks, z szablą w dłoni, miał zamiar zakończyć żywot Aniołka, skazując świat na nieustanną wojnę.

Katie długo zastanawiała się, jakie było jej zadanie. Co powinna zrobić? Najpierw się mocno wystraszyła, pomyślała, że najlepiej nic nie robić, zostać na miejscu, zobaczyć, co się będzie działo. Nie była ani Angielką, ani Rosjanką. Nie należała ani do Verusu, ani do Malumu. Żadnej z tych wojen nie uważała za swoją. Czyż nie miała prawa chronić życia? Ktoś inny zaprowadzi porządek. Potem jednak zawstydziła się własnych myśli. To jej zadanie. Aniołek nie może zginąć w bitwie. Wzięła łęboki oddech, podniosła spódnicę i trzymając krzepko laseczkę w dłoni, puściła się w dół po stoku.
William Howard Russell wyciągnął rękę, żeby ją złapać, ale Mary Seacole go powstrzymała.
– Należy do wybrańców – powiedziała, nerwowo pocierając amulet wokół otworu. – Florence powiedziała mi, że to może się zdarzyć. Ona musi tam iść.
Katie biegła na pole bitwy w gęstym dymie, w którym niemal nic nie było widać. Potykając się, brnęła, przeskakując przez rannych i umierających. Wszędzie wokół ludzie i konie padali jak muchy. W końcu dotarła do Aniołka. Z każdej strony groziło jej niebezpieczeństwo: kule karabinów i armat, szable, kopyta przerażonych koni. Jednak nic z tego nie było tak niebezpieczne jak Feliks. Katie złapała dziewczynę, żeby odciągnąć ją jak najdalej od zamieszania.
– Musisz ocaleć! – krzyknęła jej w ucho. – Ocalę ich wszystkich! – zawołała dziewczynka i Katie zrozumiała, że Aniołek celowo szła prosto w gardziel rosyjskich armat.
Nad nimi nagle wyrósł Feliks. Co za koszmarny widok. Już nie był dzieckiem ani dorosłym – ale istotą opętaną. Jego loki pojaśniały i światło wokół niego zrobiło się nienaturalniejasne. Potem ściemniało, przybrało kolor szaroczerwony jak zainfekowana rana. Powyżej, na niebie, potężniała moc. Im dłużej Katie patrzyła na Feliksa, tym silniej czuła, że prowadzi ją w ciemne, nieznane miejsce, miejsce, którego wcale nie pragnęła oglądać. Ponad nim, ponad końmi, ludźmi, kulami, dziwne błyskające światło Verusu zmagało się z ciemnością Malumu. „Koniec pokoju – pomyślała. – Koniec świata. Tego i wielu innych światów”.
Oderwała wzrok od Feliksa i zaczęła ciągnąć Aniołka za rękę. Śmierć dziewczyny przyniesie zwycięstwo siłom zła. Musi jakoś wytrącić Feliksa z transu albo przynajmniej odwrócić jego uwagę. Czy można w jakiś sposób uwolnić go od opętania? Gdyby tylko miał jakieś ludzkie uczucia! Co mogłaby zrobić, żeby przykuć uwagę prawdziwego Feliksa, dziecka uwięzionego przez opętańca? Już nie dosięgnie go ludzkie szczęście ani miłość. Co jeszcze zostało? Czy może uda się go rozzłościć?
Katie przypomniała sobie scenę w ogrodach pałacowych. Feliks wściekł się, kiedy powiedziano, że bawi się łódeczkami. Jego złość była bardzo ludzkim uczuciem, typowym dla dorastającego hłopca. Nie chciał być dzieckiem, bawić się zabawkami. To go zabolało. To była jego pięta Achillesa.
Katie cały czas kurczowo trzymała w ręku laseczkę. Podniosła ją i machnęła nią mu przed nosem.
Dzieciak! – wrzasnęła. – Feliksie, jaki z ciebie dzieciak...i tchórz! Walczysz z dziewczyną zamiast z Rosjanami. Feliks jest dzieckiem!

Chłopak wpatrywał się w Aniołka, na te słowa jednak zareagował tak gwałtownie, że koń stanął dęba.

– To ty! – zawył. – Słabizna z ciebie! Twój wybór to potwierdza. Żeby popierać tę dziewczynę! Nie jestem wcale dzieckiem. Jestem mężczyzną, wojownikiem! Tylko patrz, jak cię zetnę jednym ciosem!
Machnął szablą. Przez ułamek sekundy Katie stała bez ruchu, patrząc na błysk metalu..."



wtorek, 13 stycznia 2015

New Books are Coming, czyli jakich książek Nada wypatruje w pierwszym kwartale 2015 roku.


Nieopierzony jeszcze całkowicie rok 2015 to tak naprawdę jedna wielka tajemnica, gigantyczny znak zapytania- nikt z nas przecież nie wie co też ze sobą przyniesie. Jakie zmiany, zdarzenia, znajomości. Nikt prócz książkoholików- ci akurat na pewno orientują się już choć odrobinę, co też w trawie, a raczej wydawnictwach piszczeć będzie w Nowym Roku. Nie inaczej jest ze mną- ja także skrzętnie wynotowałam w swoim kalendarzyku kilka dat książkowych premier, na które czekam ze szczególną niecierpliwością i ciekawością. Oraz obawą o swój portfel i regał. Zdaje się, że oboje będą cierpieć- jedno świecąc pustkami, a drugie uginając się pod jeszcze większym ciężarem różnorakich powieści. ;) Dzisiaj postanowiłam przedstawić Wam właśnie tych kilka wyczekiwanych przeze mnie pozycji, które ku mojej uciesze pojawią się w ciągu najbliższych trzech miesięcy.




Wróć jeśli pamiętasz od Gayle Forman, czyli kontynuacja przepięknego "Jeśli zostanę" będzie prawdopodobnie moim pierwszym zakupem w tym roku. Albo drugim, bo nie wiem, czy najpierw nie zaopatrzę się we własny egzemplarz Kronik Bane'a- zbiór opowiadań o ekscentrycznym Magnusie Bane mający odsłaniać co nieco z przeszłości tegoż intrygującego czarownika ukaże się już 14 stycznia i zamierzam nim umilić sobie oczekiwanie na "Lady Midnight", która jak się dowiedziałam, ku mojej wielkiej rozpaczy nie ukaże się w tym roku, ale dopiero w marcu 2016. Misja 100 to zdecydowanie mój absolutny must have- "100" na jej podstawie jest moim odkryciem roku 2014 i liczę, że książka będzie równie dobra. Chociaż nie wiem, czy jest to możliwe, gdyż serial jest absolutnie per-fek-cyj-ny. No i Bellamy... <3 Mam także jakieś dobre przeczucia co do Czerwonej królowej, która zawitać ma do Polski w lutym- zapowiada się na ciekawą dystopię, a jak już Wam być może wiadomo jest to jeden z moich ulubionych gatunków, więc absolutnie nie mogę odpuścić sobie lektury debiutanckiej powieści Aveyard. Bardzo cieszę się też, iż w marcu do rąk polskich czytelników trafi Eleonora & Park- za granicą książki Rainbow Rowell znalazły wielu wielbicieli, liczę więc, że historie snute przez tę autorkę skradną i moje serce. Najbardziej jednak cieszę się z zapowiedzi Złodziei snów, czyli kontynuacji niesamowitego "Króla kruków" Maggie Stiefvater. Był on dla mnie niezwykłą ucztą wyobraźni- lekturą bardzo specyficzną, a przez to i wyjątkową. Mam nadzieję, że podobnie, a nawet lepiej odbiorę tom drugi tej serii.

Oczywiście na tych sześciu pozycjach moje książkowe marzenia się nie kończą. Cicho liczę, że w 2015 roku doczekamy się jeszcze kilku wspaniałych powieści. Do części z książek ukazanych poniżej prawa została już wykupione tylko data wydania nie jest jeszcze znana. Nie do wszystkich jednak, ale marzyć przecież wolno. Ja mam nadzieję, że pewnego dnia będę miała u siebie wszystkie te cudeńka. 


Tak właśnie prezentują się moje zakupowe plany na najbliższe trzy miesiące oraz książkowe nadzieje na 2015 rok. A Wy na jakie powieści czekacie najbardziej? Jaką książkę ujrzelibyście najchętniej w polskiej wersji?

                                                                                                                                             Nada