piątek, 28 marca 2014

"Cicho sza, słowiku mój, cicho sza..."


Osiemnastoletni Jari Cizek właśnie zdał egzamin czeladniczy na stolarza i by uczcić swe osiągnięcie zamierza samotnie udać się w góry na trzytygodniową wyprawę. Podczas wędrówek po górskich szczytach i leśnych ostępach chce zaznać prawdziwej, niczym nieskrępowanej wolności. Chłopak nie przypuszcza jednak, że jego plany runą, w momencie, gdy przekroczy próg niewielkiej galerii, w miasteczku graniczącym z puszczą zwaną przez miejscowych lasem cieni, gdzie swoje prace sprzedaje pewna dziewczyna. Jascha, która pojawi się na drodze Jariego wniesie do życia młodego chłopaka zarówno upajające piękno, jak i wyniszczający duszę mrok...

Istnieją szczególnego rodzaju książki, o jakich pisze się, bądź mówi niezwykle ciężko- powieści, po skończeniu których czytelnik mimo usilnych prób nie potrafi ubrać w słowa wrażeń i emocji, jakie wywołała w nim ich lektura. Dokładnie przed takim problem stoję w tym momencie, walcząc z chaosem myśli kłębiących się w mojej głowie spowodowanym literacką podróżą odbytą przeze mnie ostatnio na kartach "Dopóki śpiewa słowik". I mimo, że od chwili, gdy przewróciłam finałową stronicę powieści pani Michaelis minęło kilka dobrych dni ogrom przeżyć, jakich dostarczyła mi proza tej niemieckiej pisarki nie stracił nic ze swej intensywności i mocy- emocje wywołane książką autorki "Baśniarza" nie zdążyły jeszcze zblednąć, co utrudnia mi jej recenzowanie. No, bo jak Moi Drodzy, no jak pisać o powieści nieprawdopodobnie nietuzinkowej, niedającej się zamknąć w jakichkolwiek granicach gatunków literackich, tak by przy tym nie obedrzeć, nie pozbawić książki jej szczególnej istoty?

"Dopóki śpiewa słowik" to powieść-zagadka - nie sposób całkowicie ją zrozumieć. Dziwadło z niej przeokrutne i bardzo niepokojące- realizm zaprawiony swego rodzaju anty-baśnią w równym stopniu rzeczywistą, co niewiarygodną fascynuje i przeraża. Opowieść o nieporadnym w kontaktach z dziewczynami Czyżyku, który chce uwolnić się ze świata heblowanych desek i krochmalonych koszul, by odnaleźć prawdziwego siebie, Jaschy o różnych twarzach i Mattim poszukującym prawdziwej miłości, przeplatana dramatyczną i niewyjaśnioną do końca historią, jaka rozegrała się przed laty w lesie cieni, plamiąc jego ziemię krwią niepokoi i urzeka jednocześnie. Książka pani Michaelis zabiera nas do miejsca pełnego magii i zmysłowości, ale także mroku, pozornego i zepsutego piękna, oraz zła ukrytego pod maską dobroci- świata, gdzie granice zarówno te moralne, jak i państwowe nie istnieją. Im bardziej czytelnik się w nim zagłębia, tym trudniej mu go opuścić, mimo świadomości czających się na każdym kroku niebezpieczeństwa i paranoi. Z drugiej strony jednak, "Dopóki śpiewa słowik" nie jest powieścią na raz- a przynajmniej nie w moim przypadku. Ja musiałam się soczystym piórem Michaelis podelektować, nacieszyć ucztą wyobraźni, jaką ta niemiecka pisarka dla nas przygotowała. Bo tak innych, dziwnych i po prostu diabelsko dobrych książek dla młodych odbiorców (nie tylko dla nich zresztą) nie ma na tym naszym świecie aż tak wiele. +5/6


Za feerię emocji i wrażeń wywołaną lekturą "Dopóki śpiewa słowik" serdecznie dziękuję Wydawnictwu Dreams!


A jeśli chodzi o muzyczkę to dzisiaj moje najnowsze (i przypadkowe) odkrycie. :)
                                                       
                                                                                                                            Nada





sobota, 15 marca 2014

Rzecz o Lesiu.



"Lesio", powieść, nie da się ukryć, humorystyczna, jak głosi strona tytułowa pozycji w ostatnim czasie przeze mnie przeczytanej, to jedna z najwcześniejszych książek pani Joanny Chmielewskiej (a dokładnie jej piąte literackie dziecko, jeśli ktoś chce wiedzieć) wydana po raz pierwszy w roku 1973, w czasach głębokiego PRL-u. Ramotka ta niepozbawiona swoistego klimatu lat należących już do przeszłości przedstawia czytelnikom perypetie grupki osób pracujących w pewnym warszawskim biurze architektonicznym. Na ponad dwustu jej stronach śledzić będziemy dalekie od zwyczajności i normalności przygody zespołu projektantów, w skład którego wchodzą kolejno: Karolek, Janusz, Barbara i...On (elektryka Włodka, instalatora sanitarnego Stefana posiadającego własne auto, jakie przyda się w wielu "akcjach" naszej brygady architektów, pani Matyldy dzierżącej w dłoni księgę spóźnień dumnie, niczym Posejdon swój trójząb, zawsze bieżącego z pomocą naczelnego inżyniera i kierownika pracowni nieustannie drżącego o stan swej psychiki narażonej na mały szwank w obliczu tak ekscentrycznych podwładnych, już nie licząc). A tym Nim jest nie kto inny Moi Drodzy, tylko tytułowy Lesio. Lesio będący mimo usilnych prób i starań niespełnionym w roli kochanka koleżanki z pracy, troszeńkę niewydarzonym i pokracznym mężczyzną, mężem niejakiej Kasieńki, ojcem pewnego dziecięcia, nieodkrytym dotąd talentem i artystą, a do tego architektem z niezwykłą fantazją i niedoszłym mordercą- w skrócie mówiąc: wielkim indywiduum z duszą we wszystkich kolorach tęczy. I to ten Lesio właśnie, wraz ze swymi kolegami projektantami wplącze się w przeróżne afery (nierzadko kryminalne) oraz przygody, które w swej wyobraźni przeżyje i czytelnik.

Książka Chmielewskiej podzielona została na trzy części, z których każda przedstawia nam inną awanturę (w szerokim tego słowa znaczeniu) z udziałem naszej grupy architektów. I tak wpierw zaznajamiamy się z rozdziałem pod tytułem "Zbrodnia niedoskonała", w jakim to spóźniający się notorycznie do miejsca pracy Lesio wpada na pomysł pozbycia się znienawidzonej przez niego personalnej, dręczącej go dzień w dzień księgą spóźnień. Mężczyzna planuje morderstwo doskonałe- zamierza otruć panią Matyldę bakteriami gronkowca, nie pozostawiając przy tym żadnych śladów i poszlak prowadzących do jego osoby... W części kolejnej- "Napadzie stulecia"- obserwować znowuż będziemy poczynania całej paczki architektów, którzy w obronie swego honoru dokonać zamierzają dokonać napadu na pociąg, a w ostatniej, niejakiej "Drodze do chwały" wraz z nimi opuścimy ściany biura i ruszymy z nowym projektem w teren, gdzie nasi bohaterowie mają dokonać inwentaryzacji całego osiedla i zabytkowego zamku w pewnej mieścinie. Do wykonania tejże pracy architekci z Warszawy potrzebować będą matrycy, której jej właściciel (i zarazem człowiek wielkich ambicji)- Przewodniczący Gromadzkiej Komisji Narodowej- nie zamierza im użyczyć, wierząc, że w swych rękach posiada dokument unikatowy i bezcenny, jaki umożliwi mu przejście do historii. Lesio i Spółka jednakże nie odpuści i w celu zdobycia matrycy posunie się do nieobliczalnych czynów...

Przygody młodych architektów zwariowane i kosmiczne są na pewno- w swej absurdalności miały być także śmieszne, ale to nie do końca się pani Chmielewskiej udało. Nieco bardziej humorystycznie od przedstawianej tu dzisiaj pozycji jawi mi się inna jej powieść, przede wszystkim kryminalna, a dopiero w dalszej kolejności komediowa- "Wszystko czerwone"- która choć zatarta odrobinę w pamięci, nadal wspominana jest przeze mnie z wielgachnym uśmiechem. Przy lekturze "Lesia" uznawanego za najzabawniejszą książkę pani Joanny oczekiwałam, więc naturalnie, wybuchów niekontrolowanego śmiechu i chichotu, z większym jeszcze, niż w przypadku wspomnianego powyżej tytułu natężeniem, a otrzymałam sytuację zupełnie odwrotną. Pierwsze dwie części "Lesia" nie wciągnęły i nie zaaferowały mnie zupełnie, a moje rozbawienie w kilku ich fragmentach ograniczyło się jedynie do uśmiechu nieśmiało błąkającego się po mej twarzy. Rozczarowana byłam przeokrutnie i nos zwiesiłam na kwintę, gdyż nie otrzymałam zacnej komedii kryminalnej, jaką obiecywał opis książki i opinie czytelników na LC. Zmiana nadeszła dopiero wraz z stroną 147, na jakiej rozpoczyna się "Droga do chwały". Nie wiem, czy wina to Duńczyka Bjørna, który dołączył do naszej brygady architektów wprowadzając tam niezły zamęt, czy tejże inwentaryzacji w terenie, czy zamku (z lochami!), czy nieszczęsnego spektaklu, w jakim będzie brać udział Lesio&Spółka, ale dotychczasowe "wąty" i objawy rozczarowania powieścią poszły w zapomnienie. Przy lekturze części trzeciej "Lesia" ubawiłam się przednie, uśmiałam się do rozpuku, uchichrałam jak głupi do sera i na moment zapomniałam o całym otaczającym mnie świecie i jego smutkach, bo znalazł się w niej tak przeze mnie pożądany dobry komizm sytuacyjny oraz słowny. Mimo niesatysfakcjonującej mnie osobiście blisko połowy książki pani Chmielewskiej żałować czasu jej poświęconego nie zamierzam, gdyż ostatnia część tejże pozycji wynagrodziła mi wszystko z nawiązką. Problem mam jedynie z wystawieniem jej oceny, bo "Lesia" naprawdę nie sposób zamknąć w jakiejkolwiek skali. Myślę, że najlepiej, więc będzie pozostawić takie książkowe indywiduum wielką niewiadomą. ;)

A na koniec utwór, którym, tak jak "Lesiem" próbuję poprawić sobie humor zepsuty pogodą za oknem. Zasmakowałam już w wiośnie na dobre i nie mogę teraz pogodzić się z zimnem, wichurą, oraz śniegiem... :/ ;)
                                                                                             
                                                                                                                                        Nada


piątek, 7 marca 2014

W kręgu życia, magii i śmierci...


Szóstkę dziewczyn rozpoczynających właśnie pierwszy rok nauki w liceum w Engelsfors wydaje się więcej dzielić niż łączyć- Anna-Karin, Vanessa, Rebecka, Ida, Minoo i Linnea znają się tylko z widzenia i nie mogą właściwie nic o sobie nawzajem powiedzieć. Noc, podczas której króluje księżyc w niepokojącej barwie czerwieni połączy jednak te zupełnie różne szesnastolatki już na zawsze. Kierowane trudną do wyjaśnienia, dziwaczną siłą wszystkie dziewczyny zbierają się w opuszczonym i zamkniętym na głucho parku rozrywki Kargrruvan, gdzie dowiedzą o swym przeznaczeniu Wybrańców, którzy utworzyć muszą Krąg i ocalić świat przed rosnącym w siłę złem...

Każdy z nas wie, iż szkoła to siedlisko zła-  miejsce tortur umysłów uczniów w postaci kartkówek, prac klasowych, czy odpytywań przy tablicy. Liceum w Engelsfors, wokół którego oscyluje większość wydarzeń przedstawionych w "Kręgu" autorstwa duetu Strandberg & Elfgren jest nim jednak nie w przenośni, jaką ośmieliłam się użyć w tej mojej niby-recenzji, lecz dosłownie. Już na samym wstępie czytelnik zostanie naocznym świadkiem popełnionego przez mroczne siły morderstwa- dzięki narracji trzecioosobowej będzie obserwował wzbudzającą autentyczne przerażenie i ciarki na plecach śmierć szesnastoletniego Eliasa, który w szkolnej ubikacji odłamkiem szkła podetnie sobie żyły... Jak widać Strandberg i Elfgren nie patyczkują się z odbiorcą ich książki i zapewniają sobie mocne wejście w świat pisarzy dla młodzieży- mimo świadomości, że zbrodnia popełniona w murach liceum w Engelsfors ma podłoże paranormalne, jej wątek zdecydowanie można nazwać kryminalnym, bowiem szóstka głównych protagonistek będzie prowadziła w sprawie śmierci kolegi ze szkoły swe własne, prywatne śledztwo, dzięki czemu powieść tych skandynawskich autorów urasta do rangi thrillera. Thrillera pomieszanego z solidną dawką obyczajówki oraz paranormala, dodajmy. Książka szwedzkiego duetu przedstawia zarówno sprawy magii oraz tytułowego Kręgu, który tworzą główne bohaterki powieści, jak i ich codzienne życie- problemy z rodzicami, miłością, własną tożsamością, zaakceptowaniem samej siebie. Autorzy pozwalają czytelnikowi wniknąć do domów oraz rodzin Minoo, Rebecki, Linnei, Anny-Karin, Idy oraz Vanessy, które jak to w prawdziwym świecie bywa, nie zawsze są szczęśliwe i kochające, lecz niekiedy patologiczne i toksyczne. Poprzez wprowadzenie wątków obyczajowych autorzy sprawili, że łatwiej się czytelnikowi z bohaterami książki w jakiś tam sposób utożsamić- ma on wrażenie, że na kartach powieści poznaje ludzi prawdziwych, z krwi i kości; nastolatki, jakie każdego dnia mija na ulicy. Niestety obraz prawdopodobieństwa często dramatycznych losów młodych bohaterek książki Elfgren i Strandberga zakłóca kwestia Kręgu i zła czyhającego na nasze protagonistki- wątek fantastyczny nie zawsze odpowiednio współgra z tym obyczajowo-kryminalnym. Właściwie po raz pierwszy w mym dziewiętnastoletnim życiu wypełnionym po brzegi miłością do literatury- zwłaszcza tej z gatunku fantasy- motyw paranormalny wydaje mi się w powieści nieodpowiedni, taki...sztuczny, wydumany. Nie powiem- sam pomysł Kręgu oraz magicznych mocy związanych z sześcioma żywiołami jest niezły i interesujący, jednakże moim skromnym zdaniem powinien być wprowadzony do fabuły książki zgrabniej, subtelniej, wolniej. Zabiegi szwedzkich autorów i rozwiązania pewnych problemów, przez nich zastosowane sprawiają jednak, że gryzie się on po prostu z wątkiem obyczajowym i kryminalnym, dając czytelnikowi momentami wrażenie totalnego "przegięcia", bezsensowności oraz banalności.

Do kreacji bohaterek, jako takiej nie mogę się przyczepić- Strandberg i Elfgren tworzą protagonistki nieidealne, z różniastymi skazami w charakterze, jakie ma przecież każdy z nas, a przez to także realistyczne i żywe. Na kartach "Kręgu" zaznajomimy się z szóstką nastolatek zupełnie od siebie odmiennych i w większości barwnych oraz na swój sposób ciekawych, których ja jednak mimo chęci i usilnych starań obdarzyć sympatią nie mogłam. Bezmyślność tych dziewczyn, ich głupota i egoizm irytowały Nadę niemiłosiernie i nie pozwoliły jej ich polubić. Niejednokrotnie współczułam im, co prawda- większość z nich naprawdę wiele w swym młodziutkim życiu przeszła- ale zrozumieć już nie potrafiłam, przez co historii tych szesnastolatek nie przeżyłam, tak jak chciałam i nie zawsze w nią wierzyłam. Czy jest to wina autorów? Nie do końca. To właściwie moje osobiste odczucie względem bohaterów, którego możecie nie podzielić Wy.

Nie ukrywam, że coś mnie w "Kręgu" rozczarowało. Oczekiwałam książki fascynująco mrocznej, innej i specyficznej, jak to na literaturę skandynawską przystało, a dostałam powieść z potencjałem niewykorzystanym, z klimatem tajemniczości i stanem napięcia oraz niepokoju u czytelnika zburzonym przez zabiegi samych autorów. Pierwszy tom trylogii autorstwa Matsa Strandberga i Sary Bergmark Elfgren wciąga, co prawda niesamowicie- jego kolejne strony (a jest ich dokładnie 574) pożera się w zastraszającym tempie- ale pozostawia też po sobie gorzki posmak zniechęcenia i zawiedzenia. +3/6



A na koniec tradycyjnie utwór - tym razem norweskiego zespołu Jorn, bez którego nie wyobrażam sobie życia:



                                                                                                                                       Nada