niedziela, 2 sierpnia 2015

"Dwie połówki przełamanej całości"


Londyn, 1897 rok. Czasy panowania królowej Wiktorii Hanowerskiej oraz...zaskakujących wynalazków. Panowie we frakach i eleganckich cylindrach śmigający na welocyklach, damy podróżujące w powozach parowych, sterowce unoszące się wysoko pośród chmur oraz automatony zastępujące pracę ludzkich rąk w różnych dziedzinach życia, oto nowa mechaniczna rzeczywistość! Doba pary i nauki. Oraz zupełnie nowych zagrożeń. Bo oto na ulicach Londynu, jedenaście lat po Kubie Rozpruwaczu grasuje kolejny, niebezpieczny przestępca- tajemniczy Machinista wykorzystujący automatony do atakowania ludzi. Od jakiegoś czasu jego sprawę bada młody książę Greythorne dysponujący pomocą swych nieprzeciętnych przyjaciół- rudowłosej wynalazczyni Emily o niezwykle błyskotliwym umyśle i potężnie zbudowanego Sama o nadludzkiej wręcz sile- oraz własnymi, dość niecodziennymi umiejętnościami. Niespodziewanie do życia trójki młodych ludzi wkracza bardzo niebezpieczna dziewczyna, która przejawia niesamowite zdolności- Finley Jayne, jaka niemal wpada pod koła welocykla Griffina, uciekając przed jakimś zagrożeniem, ma dwie natury- i jednej z nich nie potrafi kontrolować. Ta ciemna strona ogarnia ją w sytuacjach niebezpieczeństwa i wyzwala pokłady siły i agresji, tak potężne, że drobna dziewczyna jest w stanie zabić...

Rozpoczynając swą przygodę z "Dziewczyną w stalowym gorsecie" nie oczekiwałam fajerwerków- i ich nie otrzymałam. Nie spodziewałam się jednak tak gorzkiego posmaku po spróbowaniu prozy Kady Cross- zwłaszcza, że nie jest ona początkującą autorką. Ta kobieta opublikowała zaskakująco wiele książek, pod czterema różnymi pseudonimami, a pierwszy tom "Kronik Steampunku" jest, jak pisze ona w jego wstępie, jej dwudziestą którąś z kolei powieścią. I wiecie co Wam powiem Moi Drodzy? Tego w ogóle nie widać. Nie wiem, czy pani Cross nie potrafi korzystać ze swoich pisarskich doświadczeń, czy też po stworzeniu iluś tam historii wyczerpały się jej zasoby pomysłów, bo jak dla mnie "Dziewczyna w stalowym gorsecie" jest pomyłką. Nie dość, że tom otwierający cykl "Kronik Steampunku" jedzie po wyświechtanych schematach, wykazując się szczątkową, wręcz mikroskopijną oryginalnością, to jeszcze ewidentnie był inspirowany inną, bliską memu sercu książką. Jak wiecie nie cierpię porównywania ze sobą powieści- i z reguły nie wytykam żadnych podobieństw danej pozycji do innej. Z szacunkiem podchodzę do każdego autora i jego pomysłów, jakie chce przedstawić w swoim tworze, którego opublikowanie było w końcu spełnieniem jednego z jego marzeń. Rozumiem, że wizja innego pisarza mogła go jakoś zainspirować albo, że zupełnie przypadkowo dwóch twórców miało podobny zamysł i koncept, by finalnie jednakże, poprowadzić swoje historie dwiema całkowicie odmiennymi ścieżkami. Lecz to co poczyniła Kady Cross przyprawiło mnie o prawdziwe zgrzytanie zębów i chęć rzucenia książką o ścianę. Początkowo, wydawało mi się, że to zatrważające podobieństwo wątku Machinisty i jego automatonów do fabuły "Mechanicznego anioła" Cassandry Clare jakoś przeboleję, ale im dalej w las, tym było gorzej- wątek z runami już totalnie mnie dobił. Jak dla mnie pani Cross doszczętnie zerżnęła koncepty autorki przecudownych "Diabelskich Maszyn", dodając do tego szczyptę X-menów i Ligę Niezwykłych Dżentelmenów (o inspiracjach filmowych, zresztą sama pisze)- a im intensywniej teraz o tym myślę, skrobiąc tę mega-subiektywną opinię,  tym więcej podobieństw do "mechanicznej" trylogii Clare dostrzegam...

Jeśli o sam pomysł obdarzenia protagonistów nadludzkimi zdolnościami chodzi to nawet nie mam nic przeciw- gdyby nie slogan Fabryki Słów na okładce "Dziewczyny w stalowym gorsecie", głoszący dumnie, iż powieść Cross to "skrzyżowanie epoki wiktoriańskiej z X-menami" to może bym jej nawet z produkcją Marvel Studios jakoś specjalnie nie skojarzyła. Ileż, bowiem pisarzy obdarza swoich bohaterów super-mocami- aż trudno zliczyć! A umiejętności postaci stworzonych przez Cross akurat do oczywistych nie należą- to muszę przyznać. I należą one zdecydowanie do mocnych stron powieści, których niestety nie znalazłam zbyt wiele. Bo jest w nich jakaś świeżość oraz kreatywność- czytając o takiej Finley o dwóch twarzach na przykład, nabrałam straszliwej ochoty, żeby poznać jej pierwowzór, czyli "Doktora Jekylla i pana Hyde'a", którego mam nawet w oryginale na półce, zaś umiejętności Griffina przyprawiły mnie o nie lada zagwozdkę. Chciałabym tylko, żeby tej pomysłowości było po prostu więcej.

W kwestii bohaterów mam mieszane uczucia. Bo z jednej strony, pani Cross przedstawia czytelnikom grono barwnych postaci, których dzięki narracji trzecioosobowej można poznać troszkę bliżej, a z drugiej, brak w tych protagonistach jakiejś iskry, jaka przywoływałaby ich do życia. Są płascy i papierowi, przez co nie do końca w nich uwierzyłam, ale drzemie w nich też ukryty potencjał. W takim honorowym księciu Griffinie, który scala całą grupę i jej przewodzi jest coś sympatycznego, na przykład. Albo w kruchej i drobniutkiej rudowłosej Emily, która ma potężny umysł, czy też w Samie, jaki gabarytami i siłą fizyczną przypomina może Hulka, zaś wyraz twarzy ma mroczny niczym profesor Snape, ale jego serce mimo wszystko jest żywe i oddane przyjaciołom. Tylko Finley Jayne nie mogłam znieść- ta dziewoja denerwowała mnie przeokrutnie! Autorka niewątpliwie chciała stworzyć postać dramatyczną, rozdartą między dwoma naturami, walczącą ze swoją ciemną stroną i próbującą ją ujarzmić, ale...ale jej nie wyszło. Finley jest przerażająco irytująca i pusta. A do tego uwikłana w banalny i do bólu schematyczny trójkąt miłosny, pozbawiony nawet grama uroku. Bo między bohaterami nie ma żadnej chemii- tylko sztuczność.

Kreacja świata jest bardzo uboga i oszczędna- pani Cross pozwala czytelnikom oglądać XIX- wieczny Londyn z jej wyobraźni przez małe zakurzone okienko zamiast nam je po prostu otworzyć. Z powodu nierozbudowanych i zwięzłych opisów mechaniczna rzeczywistość rozmywa się w oczach czytelnika i ciężko się w niej zaaklimatyzować- ten steampunkowy klimat jest a jednocześnie go nie ma, bo ginie niezobrazowany bardziej szczegółowo. Zaś przedstawienie realiów wiktoriańskiej epoki to kolejna porażka- pani Cross po prostu umiejscowiła akcję w takich a nie innych czasach i...tyle. Nie pokazała ich cieni i blasków, tej magii i niesamowitej aury XIX-wiecznego Londynu. Nie oddała ówczesnych konwenansów, etykiety i mody. Ogółem, jej książka to jedna wielka literacka pułapka- najeżone kłującymi w oczy schematami i przewidywalnością niezbyt urodziwe wnętrze w ładnym opakowaniu. 2/6

Nada


Steampunku nigdy mi dość... Wynalazłam, więc sobie taki oto, całkiem  miły dla ucha i przyjemny dla oka utwór z steampunkowym teledyskiem. :) Znacie Lindsey Stirling? Ja nie od dzisiaj, ale nie wiedziałam, że nagrała coś i w takim klimacie.



6 komentarzy:

  1. Nie słyszałam o tej książce, ale raczej po twojej recenzji po nią nie sięgnę :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Książkę mam za sobą i też byłam zawiedziona - widać ładna okładka to nie wszystko, ale nigdy się nie nauczę...

    A Lindsey bardzo lubię, chyba wiem, co będzie za mną chodziło cały dzień :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwszy raz słyszę o tej książce... i w sumie nie będę cierpieć, jeśli to będzie ostatni raz ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja tam czytałam ją parę lat temu i może nie byłam zachwycona, ale książka mi się podobała wystarczająco by po kilku latach sięgnąć po sequel. :) Lubię X-Menów, nie lubię Clare i nie czytałam DM, a poza tym, mimo że zdaję sobie sprawę z mankamentów pióra Cross - nie jestem ślepa, naprawdę - to chyba po prostu nie liczę na nic specjalnego, a czerpię samą rozrywkę z fabularnych posunięć, które w drugim tomie są dość ciekawe. :)
    Pozdrawiam,
    Sherry

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie liczyłam na nic specjalnego, podchodziłam do książki Cross bez szczególnych oczekiwań, traktując ją jako powieść czysto rozrywkową, ot taką dla wytchnienia, ale nie sądziłam, że jej lektura przysporzy mi aż takiej irytacji. Bo naprawdę. chyba nigdy nie spotkałam się z książką aż tak bardzo podobną do innej i to mnie chyba dobiło. Z drugiej strony nie wiem, czy skreślić całą serię pani Cross grubą krechą- kusi mnie, żeby dać jej jeszcze szansę i zajrzeć do "Dziewczyny w mechanicznym kołnierzu", mimo wszystko. ;)

      Usuń
  5. Ojej! Aż tak nisko ją oceniasz? "Dziewczyny w stalowym gorsecie" nie czytałam, ale od kuzynki słyszałam, że jest to - tak jak mówisz - połączenie x-menów i steampanku. Z tą różnicą, że moja kuzynka ocenia tę książkę bardzo pozytywnie! No to mnie zaskoczyłaś. Naprawdę chciałam już sobie tę książkę zakupić, ale teraz...? Skoro bohaterowie płascy, wątek miłosny to dno, a autorka sama zapomniała, w jakich czasach osadziła powieść, to.. no cóż, nie przekonuje mnie to. I popatrz, na nic zdadzą się tuziny dobrych opinii, kiedy właśnie Twoja, akurat negatywna, do mnie przemówiła. ;) Dzięki za ostrzeżenie! Na pewno nie sięgnę. :D Choć ten klimat i czasy i pomysł ogólnie są takie kuszące... Jednym słowem szkoda, że autorka zaprzepaściła szansę na świetną powieść. ;/
    A Lindsey oczywiście znam! Uwielbiam jej muzykę i teledyski! *.*

    OdpowiedzUsuń